Lennox Lewis stracił tytuł mistrza świata 24 września 1994 r. po porażce przez nokaut w drugiej rundzie pojedynku z Oliverem McCallem. Była to niespodzianka, bo wcześniej mistrz olimpijski z Seulu nie zwykł przegrywać na zawodowych ringach. Nadszarpnięte ego i chęć zemsty sprawiły, że 7 lutego 1997 r. przyszedł czas rewanżu. Jakże dziwnego…
Przed oficjalnym ogłoszeniem pojedynku McCall został zatrzymany przez policję pod zarzutem wandalizmu, zakłócania porządku i stawiania oporu podczas aresztowania. Mało tego, odesłano go na odwyk w nadziei, że uda mu się pokonać uzależnienie od narkotyków. Sytuacja ta sprawiła, że Lewis, jego menadżer Frank Maloney i promotor Dino Duva wyrażali zaniepokojenie wybrykami McCalla. Wtedy do gry wkroczył Don King, który zapowiedział, że McCall do walki będzie gotowy. Że wyjdzie do ringu.
I promotor rację miał, bo McCall pojawił się między linami. Ale już to, co działo się później, określano mianem „najdziwniejszego pojedynku w historii wagi ciężkiej”.
Czytaj też: Ziemniakiem w sędziego? Kibice boksu przed wojną nie mieli litości
Lewis – McCall: załamanie nerwowe?
Pierwsze dwie rundy przebiegały w miarę normalne. Lewis uzyskał lekką przewagę, ale McCall nie otrzymał jakiegoś potężnego ciosu. Tym dziwniejsze było jego późniejsze zachowanie. W końcówce trzeciej rundy zaczął „pajacować”. Nie odpowiadał na kombinacje rywala. To po gongu kończącym tę rundę odmówił podejścia do swego narożnika, czym wyraźnie załamał swoich opiekunów.
W czwartej rundzie walka stała się farsą. McCall nie podejmował walki, oddalał się od Lewisa, nie patrzył nawet w jego stronę, nie zadał normalnego ciosu. Lewis był tak zaskoczony, że nie wiedział, co robić, od czasu do czasu zadawał pozorowane ciosy. Na konferencji prasowej mówił:
„Przyszedłem tu walczyć. McCall chodził po ringu, próbował jakichś tricków. Cóż mogłem zrobić. Chciałem zdobyć tytuł w walce, w końcu go mam, właściwie za darmo…”.
Pomiędzy czwartą a piątą rundą McCall nagle… popłakał się! Nadal wałęsał się po ringu. Niewiele postawa ta miała wspólnego ze sportem. W końcu, w 55 sekundzie 5. rundy, sędzia Mills Lane zakończył „pojedynek”.
„To była moja strategia. Wiem, że brzmi to absurdalnie. Walka powinna być przerwana tylko wtedy, gdy zawodnik nie może się bronić, a ja byłem w stanie się bronić. Jestem w porządku, nie zostałem pobity. Sędzia nie dał mi szansy realizacji mojego planu walki” – bronił się Oliver.
Pytano go też o łzy, na co bez ogródek odpowiedział, że jest bardzo uczuciowym człowiekiem i często wzrusza się w ringu.
Skandaliczne zachowanie nie pozostało bez echa. Został tymczasowo zawieszony, a jego gaża w wysokości trzech milionów dolarów, wstrzymana. Dwa miesiące później lekarze wysłali go na oddział psychiatryczny w Wirginii, który opuścił we wrześniu. Koniec końców musiał zapłacić 250 tys. dol. kary. I wrócił na ring. Był 4 listopada 1997, gdy pokonał Briana Yatesa, a potem wspinał się w rankingach wagi ciężkiej.
Dobrą passę zakończył… kolejnymi kłopotami – rocznym pobytem w więzieniu.
Czytaj też: Dwa mistrzostwa i krytyka Kazimierza Paździora