historiasportu.info

Zabrakło sekundy. Może dwóch… Józef Przybyła w TSC 1963/1964

Józef Przybyła
Podziel się:

Mimo że był debiutantem, to skakał perfekcyjnie. O powodzeniu w końcowej klasyfikacji Turnieju Czterech Skoczni decyduje osiem dobrych i równych skoków. On oddał siedem. Historia startu pierwszego Polaka, który mógł wygrać prestiżowy cykl, Józefa Przybyły to opowieść niemal filmowa. Oto młody chłopak z Polski, nieznany i nieopierzony w światowej czołówce, skutecznie stawia czoła najlepszym. Bije rekordy. I w decydującym momencie pechowo upada. A zabrakło mu sekundy, może dwóch…

Druga połowa lat 50. Trener Stefan Nikiel trafia do LKS „Klimczok” Bystra. Szybko wpadł w wir pracy. Poszedł nawet do lokalnej szkoły popatrzeć, czy któryś z chłopców nadałby się do skoków.  Paru faktycznie nieźle rokowało. Kilka lat później powie:

Kiedy w 1956 roku trafiłem do Bystrej, w klubie nie było ani jednego skoczka, robotę musiałem rozpoczynać od podstaw. Bazą jest w każdym wypadku szkoła, chodziłem więc za kierownikiem i nauczycielami, starałem się z nimi znaleźć wspólny język, a wśród wychowanków – przyszłych mistrzów skoczni. Z nauczycielem w-f badałem skoczność chłopaków. Dwóch 10-letnich malców wpadło ml w oko. Górowali oni nad pozostałymi w sposób oczywisty, wziąłem ich po wstępnej zaprawie w jesieni na skocznię. Dla dwóch Józków: Przybyły i Łaciaka, skocznia narciarska nie była nowością. Już jako kilkuletni malcy puszczali się na „klepkach” spod progu„.

Czytaj też: Jeff Hastings: „silne skoki w USA, to korzyść dla wszystkich”

Szlifowanie szlifierza

Trener Nikiel miał rację. Uczniowie mieli już fundamenty. Z próby na próbę obaj byli co raz lepsi, a narty z jesionowych desek nosiły aż miło. Po dwóch latach Józef Przybyła wyjechał na mistrzostwa Śląska, gdzie w swojej kategorii wiekowej zajął trzecie miejsce. I tym wynikiem otwarł sobie drogę na mistrzostwa kraju. Miał wtedy trzynaście lat.

Stefan Nikiel (z lewej) fot. zbiory prywatne Krzysztofa Nikla
Stefan Nikiel (z lewej) fot. zbiory prywatne Krzysztofa Nikla

To pierwsze podejście juniorskiego złota było pechowe. Na treningach skakał najlepiej, ale w decydującej próbie zaliczył upadek. Pierwszy tytuł zdobył dopiero rok później. A potem – na jakiś czas – jakby obniżył loty. Za to poza skocznią zdobył zawód szlifierza. I jako kibic pojechał na mistrzostwa świata, które Zakopane organizowało w 1962. Te same, na których jego beskidzki krajan, Antoni Łaciak, wywalczył tytuł wicemistrza globu. „Justek” miał być zachwycony tamtą rywalizacją. I nie wierzył, że kiedykolwiek przyjdzie moment, w którym to on ujarzmi Wielką Krokiew. Przewrotny bywa los…

Przełom sportowy przyszedł na początku roku 1963. Najpierw w Pucharze Beskidów młody narciarz z Bystrej dwukrotnie wyskakał sobie miejsca w drugiej dziesiątce. Nie umknęło to czujnym oczom obserwatorów. Przecież zawody były bardzo mocno obsadzone, a Józek wcale się nie przestraszył. Potem przyszedł bój o tytuł najlepszego skoczka w kraju. Na Średniej Krokwi był czwarty. Przed nim zameldowali się tylko: Antoni Łaciak, Ryszard Wittke i Andrzej Sztolf. Za nim był choćby Piotr Wala.

I wtedy też pojawił się kłopot. Trenerzy nie bardzo wiedzieli, czy mogą puścić nastolatka na duży obiekt. Okoniem postawił się trener Nikiel. Tłumaczył, że Przybyła trenuje wystarczająco długo, że ma odpowiednią technikę, że skoro radził sobie na średnim obiekcie, to i na dużym nie będzie problemu. Faktycznie, nie było. Ale najpierw Stefan Nikiel dostał papier. Z treści wynikało, że wszystko bierze na siebie.

Ja niżej podpisany ponoszę całkowitą odpowiedzialność za ewentualne następstwa, wynikające z dopuszczenia do skoków na Dużej Krokwi surowego skoczka„.

Podpisał.

Na pierwszym treningu Józek skoczył 90 metrów. I to w stylu, który mógł zachwycić. Trener pewnie odetchnął. Debiut w pełni udany! W ciągu kilku tygodni talent „Justka” eksplodował! Czekała też kadra narodowa, a z nią start na Memoriale Heleny Marusarzówny i Bronisława Czecha.

Czytaj też: Antek! Taki muzykant nart ze Szczyrku… – wspomnienie Antoniego Łaciaka

Mistrz olimpijski nie wierzył

W Zakopanem na Dużej Krokwi przedstawił się polskim kibicom. Skakał kapitalnie. „Przegląd Sportowy” tak relacjonował premierowy skok:

Wszyscy wstrzymują oddech, nasz chłopak wystrzela z progu jak z katapulty i szybuje cudownie – wyłożony do przodu. Skok trwa nieznośnie długo, trudno aż wytrzymać ogromne napięcie, wreszcie lądowanie„.

Narty dotknęły śniegu na 98 metrze. Pośród publiki przeleciał równy i głośny krzyk uznania. Józef Przybyła prowadził w konkursie. I do ostatniego – trzeciego – skoku walczył jak równy z równym z samym Helmutem Recknagelem, mistrzem olimpijskim. Niemiec później powie:

Jeszcze nigdy w życiu tak młody chłopak nie napędził mi tyle strachu. Nie chce mi się wierzyć, że musiałem tak bardzo napracować się, aby wygrać z debiutantem. Mało jest w Europie tak utalentowanych zawodników, dobrze poprowadzony może zajść bardzo daleko„.

Józef Przybyła (z prawej) fot. "Legendy polskiego sportu"
Józef Przybyła (z prawej) fot. „Legendy polskiego sportu”

Na początku sezonu 1963/1964 skakał stabilnie, ale nie wybitnie. Wszystko zmieniło się po świętach Bożego Narodzenia. Ze swoich Beskidów pojechał Józef na słynny Turniej Czterech Skoczni. Dwunasta edycja miała swoich faworytów. Głównymi aktorami widowiska mieli być Finowie z Veikko Kankkonenem na czele…

Siedem na osiem

Oberstdorf. 29 grudnia 1963 roku. Dziewiętnastolatek z Bystrej kilka razy sunął po rozbiegu słynnej Schattenbergschanze. Próby miał dynamiczne i… zaskakujące. Wcześniej nieznany szerszej publiczności skoczek szturmem wdarł się do światowej czołówki. Po pierwszym konkursie, z notą 208,8 pkt., zajmował szóste miejsce. I nie był to wyskok jednorazowy.

Bo już dwa dni później, w noworoczne popołudnie, w Garmisch-Partenkirchen Józef Przybyła oddał najdłuższy skok dnia. Niemiecka publiczność okazała mu wtedy wiele sympatii. Nie powinno to dziwić, wszak każdy sportowy kibic z uśmiechem przyjmuje niespodzianki. A za tę należało uznać trzecią pozycję Polaka. Swoją drogą, było to pierwsze w dziejach podium biało-czerwonego skoczka w tej imprezie. Zwyciężył wtedy wspomniany faworyt, Fin Veikko Kankkonen. Zaś w „generalce” prowadził Norweg Yggeseth. „Justek” tracił doń ledwie pół punktu.

Zmagania w austriackim Innsbrucku rozpoczął zjawiskowo. Po pierwszej serii prowadził i – co najważniejsze – skacząc 95,5 metra pobił rekord legendarnej Bergisel. „Gazeta Krakowska” napisała nazajutrz:

Na olimpijskiej skoczni Bergisel w Innsbrucku rozegrano w niedzielę w obecności ok. 20 tys. widzów trzeci konkurs skoków austriacko-niemieckiego tygodnia czterech skoczni. Na starcie stanęło 80 skoczków z 15 krajów. I tym razem rewelacyjnie skakał nasz młody reprezentant, Józef Przybyła. Już w pierwszym skoku uzyskał on fantastyczną odległość 95,5 m. ustanawiając nowy rekord skoczni (poprzedni należał do Engana i wynosił 91 m). Przybyła otrzymał za ten skok najwyższą notę dnia 117,5 pkt„.

W drugiej próbie też skoczył bardzo dobrze, choć w klasyfikacji nieco spadł. Znów stanął na trzecim stopniu podium. W całym turnieju nadal był drugi, tyle że zmienił się lider. Był nimi Kankkonen. Różnica pomiędzy nimi  wynosiła 1,2 punktu. Niewiele, jak na sześć skoków…

Rozstrzygający konkurs w Bischofshofen znów wspaniale rozpoczął Polak. Złamał magiczną i rekordową odległość 100 metrów,  a w „wirtualnej klasyfikacji” wysunął się na czoło turnieju. Do oddania pozostał jeden skok. Siódmy z ośmiu. I nie musiał być wybitny, bowiem fiński rywal wylądował 7,5 metra bliżej.

Kilka minut przed decydującą próbą Józefa Przybyły skrócono rozbieg. Polak ruszył. Odbił się dynamicznie i przeciął powietrze. Wylądował na 90 metrze. Przejechał jeszcze kawałek i… padł, niczym rażony piorunem. Sędziowie odjęli mu punkty za styl, bo uznali, że to błąd przy lądowaniu miał na wszystko wpływ.

Byłem przekonany, że sędziowie zaliczą ten skok jako ustany” – tłumaczył trener Mieczysław Kozdroń. Po czym dodał:

Józek nie wytrzymał olbrzymiego napięcia nerwowego i to chyba było główną przyczyną jego niepowodzenia. Musi nabrać rutyny co jest oczywiste, trzeba będzie nad nim jeszcze popracować, a zwłaszcza nad wykończeniem skoku. W każdym razie mamy znów talent na skalę światową„.

Skoczkowie polscy (od lewej): Ryszard Witke, Stanisław Daniel-Gąsienica, Tadeusz Pawlusiak, Adam Krzysztofiak, Józef Przybyła i Jan Bieniek
Skoczkowie polscy (od lewej): Ryszard Witke, Stanisław Daniel-Gąsienica, Tadeusz Pawlusiak, Adam Krzysztofiak, Józef Przybyła i Jan Bieniek

Sam Józef, już po latach, mówił w „Przeglądzie Sportowym”:

Nie wiem co się stało. Padłem jak skoszony. Prawdopodobnie najechałem na kamień lub jakąś przeszkodę, gdyż śnieg na skocznię w Bischofshofen był przywożony ciężarówkami z gór. Sędziowie za upadek odjęli mi 30 punktów”.

W rezultacie zajął 41. pozycję w konkursie i siódmą w turnieju. Zwyciężył Veikko Kankkonen. Do wygranej w całym turnieju Józkowi zabrakło sekundy. Może dwóch. Bo tyle mógł trwać dojazd…

Źródła:

K. Nikiel, Było ich 33… Beskidzcy olimpijczycy, Szczyrk 2018.

„Trybuna Robotnicza” numery: 4 – 7/1964.

„Gazeta Krakowska” numery: 3-5/1964

„Kronika Beskidzka” numer: 2/1964

Fot. górne: Muzeum Tatrzańskie/GOSiR Wilkowice

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top