historiasportu.info

Jeff Hastings: „silne skoki w USA, to korzyść dla wszystkiCh”

Podziel się:

W Sarajewie na igrzyskach olimpijskich był czwarty. W Pucharze Świata również błyszczał. Jeff Hastings w latach 80. był czołowym skoczkiem globu. Jak wspomina swoją karierę? Dlaczego tak wcześnie powiedział pass? Czym dziś się zajmuje? O tym wszystkim przeczytacie w wywiadzie.

Kacper Śliz: Kto jest twoim faworytem do wygrania Pucharu Świata w sezonie 2023/2024?
Jeff Hastings: Decker Dean, Casey Larson (śmiech). Ale wiesz… Stefan Kraft jest bardzo silny.

– To prawda, że twój ojciec skakał na nartach?

– Tak, ale prawdę mówiąc ojciec nie był zbyt dobrym skoczkiem narciarskim, ma teraz 88 lat, kiedyś jeździł na nartach, w szkole średniej. Był w szkolnej drużynie, którą trenował tylko jeden trener. Musiał więc uprawiać narciarstwo alpejskie, biegi i skoki narciarskie, ponieważ trener jednego dnia kazał ćwiczyć narciarstwo alpejskie, następnego skoki, a jeszcze kolejnego biegi. Miał więc styczność ze skokami narciarskimi. Gdy ja i moi bracia dorastaliśmy to mieszkaliśmy na zboczu wzgórza. Wychodziliśmy z domu kiedy tylko spadł śnieg i budowaliśmy skocznie. Mój tata przynajmniej wiedział, że istnieją skoki narciarskie i mógł nas w nie wciągnąć.

– A jak dostałeś się do amerykańskiej drużyny?

– Rozwinąłem się dość późno. Do kadry USA dostałem się dopiero w 1980 roku, gdy miałem 21 lat. Byłem przyzwoitym regionalnym narciarzem. Nie dorastałem jednak w obszarze, na którym były większe skocznie narciarskie, jak te olimpijskie w Lake Placid. I tak naprawdę nie skakałem na dużej skoczni aż do igrzysk olimpijskich w 1980 roku. Sporo o tym myślałem, ale na próbach olimpijskich poszło mi całkiem nieźle. Dostałem się do reprezentacji olimpijskiej. Amerykanie uważali, że jestem obiecującym zawodnikiem. I już po igrzyskach wysłali mnie na kilka konkursów Pucharu Świata, do Szwajcarii i Finlandii.

Wygrałeś setny konkurs Pucharu Świata w historii, który akurat odbywał się w Lake Placid, 40 lat temu. To był najlepszy moment w Twojej karierze?

– Tak, to były szczególne chwile, to przecież jedyny Puchar Świata, który wygrałem. Naprawdę ekscytujące przeżycie! Szczerze mówiąc o wiele łatwiej jest wygrać Puchar Świata w Stanach Zjednoczonych, kiedy jesteś Amerykaninem, kiedy skaczesz na domowej skoczni. Chcesz wtedy wygrać. Zawody Pucharu Świata gdzieś w Europie lub przykładowo skoki w Turnieju Czterech Skoczni są ważne, ale myślę, że tak naprawdę dla amerykańskiego sportowca to udział w igrzyskach olimpijskich jest naprawdę największym wydarzeniem w karierze. Tam ma się największą publikę. Kiedy wygrałem w Lake Placid na trybunach było może dwa tysiąc osób. Zawody miały lokalny zasięg w telewizji. A kiedy jesteś na igrzyskach olimpijskich, wszyscy to zauważają. W Sarajewie w 1984 poradziłem sobie przyzwoicie, zająłem dziewiąte miejsce na normalnej skoczni i czwarte na dużej. Doświadczenie igrzysk olimpijskich, towarzyszące im zainteresowanie, to jest to najważniejsze wydarzenie w mojej karierze.

Jeff Hastings

Wspomniałeś o igrzyskach olimpijskich w Sarajewie i swoim czwartym miejscu. Mówią, że to najgorsze miejsce dla sportowca.

Z pewnością byłoby miło zdobyć medal olimpijski. Przez chwilę wydawało się, że mogę. W tamtym konkursie Matti Nykanen i Jens Weisflog byli naprawdę mocni. Byli daleko przed wszystkimi. Nikt nie miał szans na złoto czy srebro. To musiała być ta dwójka. Ja nie oddałem zbyt dobrego skoku. Po pierwszej serii byłem chyba na 12. miejscu (w rzeczywistości Hastings był trzynasty – przy. red.). Potem presja została zdjęta. Wiedziałem, że nie mam już wielkich szans. I wtedy oddałem jeden z najlepszych skoków w życiu. Przez długi czas wydawało się, że zajmę trzecie miejsce. Wiedziałem, że Matti i Jens z pewnością mnie pokonają. W drugiej rundzie rywalizacja była naprawdę zacięta. Pavel Ploc z Czechosłowacji oddał świetny skok i wyprzedził mnie o kilka punktów (o 1,7 pkt-przy. red.). Był młodym chłopakiem. Miał świetny dzień i wygrał ze mną nieznacznie. Fajnie byłoby zdobyć ten medal… ale i tak sama możliwość walki o niego była ekscytująca!

Zostańmy na moment przy Mattim Nykanenie i Jensie Weissflogu. Rywalizowałeś z nimi. Kto był lepszy, Jens czy Matti?

Myślę, że Matti był prawdopodobnie najlepszym skoczkiem narciarskim na świecie. Jens był naprawdę dobrym zawodnikiem. Ale Matti miał takie naturalne zdolności, jak nikt inny. Jens też miał ogromne umiejętności i był naprawdę silnym konkurentem. Rok w rok. Widzieliście, co stało się z Mattim. Jens nadal funkcjonuje. Byli po prostu inni i na skoczni, i w życiu. Ale to Matti dawał mi wielką radość, każdym swoim skokiem. Był kimś wyjątkowym. Smutne, że już go nie ma wśród nas…

Miałeś tylko 26 lat, kiedy kończyłeś karierę. Poszedłeś ścieżką biznesmena. Dlaczego?

– W latach 1980-1984, kiedy startowałem w igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata, sport w większości przypadków był amatorski. Niektórzy Europejczycy otrzymywali jednak wsparcie od swoich rządów, byli zatrudniani choćby w wojsku, dzięki czemu mogli trenować w pełnym wymiarze godzin. Nie musieli tak bardzo martwić się o pieniądze, jak ja. Pavel Ploc, czy Jens Weissflog, długo skakali na nartach, a przecież byliśmy mniej więcej w tym samym wieku. Na skoczniach pojawiali się do 1994 roku, czyli przez kolejne dziesięć lat po moim odejściu. Dlaczego? Wyglądało to tak, że musiałem zająć się swoim życiem. Byłem zadowolony po występnie w Sarajewie, ale nie stawiałem sobie kolejnych celów, choćby takiego, że muszę pojechać za kolejne cztery lata do Calgary i udowodnić, że mogę zdobyć ten medal. Naturalną rzeczą wydawało się więc pójście dalej. Inną drogą. I wcale tego nie żałuję. Teraz w skokach dużo się zmieniło. Można zrobić karierę, można zarobić na przyzwoite życie.

Biznes biznesem, ale ponoć pisałeś o „żelaznej kurtynie”. To była praca magisterska? Zgadza się?

– Tak! Zdobyłem tytuł magistra administracji biznesowej w Tuck School, która jest częścią Dartmouth College. Zresztą, blisko miejsca, w którym teraz mieszkam. Pracuję w Stanach Zjednoczonych. Wytwarzamy produkt, który naprawia hamulce w samochodach. Sprzedajemy go na całym świecie.

A zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego twoje sukcesy, Horsta Bulau’a czy innych niezłych skoczków narciarskich z Ameryki Północnej nie przyniosły wymiernych korzyści w kolejnych latach?

– Dobre pytanie. Sądzę, że Horst Bulau oraz Steve Collins mieli ogromny talent. I naprawdę świetnego szkoleniowca w osobie Billa Bakke, który trenował Kanadyjczyków. Amerykanie też mieli wyjątkowego trenera, silnego i pozytywnego lidera, Grega Windspergera. Sprowadzono również Norwega, Erlinga Reimslaatena, który moim zdaniem miał świeże spojrzenie na technikę. Popatrzcie na tamte wyniki Amerykanów, moje, Mike’a Hollanda, Marka Conopake’a, Dennisa McGrane’a czy Landisa Arnolda. Tak wielu z nas zdobywało punkty Pucharu Świata. Potem byli Kanadyjczycy – Horst Bulau i Stevie Collins. Horst był mistrzem świata juniorów, nie wiem, czy wygrał Puchar Świata (nigdy nie wygrał klasyfikacji generalnej w Pucharze Świata – przyp. red.), ale z pewnością kilkukrotnie był w pierwszej trójce. Trenowaliśmy razem i wiem, że ta energia, którą daje osoba odnosząca sukces jest zaraźliwa. Sprawia, że inni widzą, że wszystko możliwe. I tak zaczyna się podróż we właściwym kierunku. Kanada to duży kraj, w którym nawet dziś nie ma wielu obiektów dla skoczków, ale kiedy Horst i Stevie kończyli kariery, to nie było tam tak naprawdę nic. Ich wygrane niczego nie zmieniały. Nie było dobrych oraz skutecznych programów wychowujących talenty. A i tak szczycie było kilku dobrych dzieciaków, z którymi pracował Bill Bakke. W Stanach Zjednoczonych jest trochę podobnie. Może kobiety poradziły sobie lepiej, choćby Sarah Hendrickson. Nieźli byli też kombinatorzy norwescy z Billem Demongiem, Johnnym Spillane’em i Toddem Lodwickiem. Odnosiliśmy więc sukcesy w narciarstwie klasycznym. Teraz nasi zawodnicy znów zaczynają osiągać dobre wyniki. Są więc promyki nadziei. Zobaczymy, co będzie dalej.

Słyszałem o programie Virtual Nationals, gdzie skoczkowie narciarscy z USA nagrywają swoje skoki i są oceniani przez olimpijczyków.

– Uwielbiam Virtual Nationals, bo rozwój i społeczność są naprawdę ważne. Jedną z najlepszych rzeczy w skokach narciarskich jest to, że kiedy już zostajesz zawodnikiem, jesteś nim na zawsze. Możesz później pracować z innymi, bo ta „skokowa społeczność” jest mocno zacieśniona. Często, aby wziąć udział w zawodach, trzeba było udać się do Lake Placid lub Steamboat. Albo podróżować do Park City. Dla dzieci poniżej czternastego roku życia podróż samolotem po całym kraju jest zbyt dużym wyzwaniem. Dlatego małoletni zawodnicy mogą skakać u siebie i nagrywać te próby. Przesłany film jest następnie umieszczany w programie. Takie zawody mają komentatora. Ich sędziowie są członkami kadry narodowej, więc istnieje połączenie między szczytem a dołem struktur, z dziećmi przesyłającymi swoje filmy. Robimy to już od około 10 lat, może i dłużej. Decker Dean, Niklas Malacinski, Josie Johnson, to dzieciaki, które dziś są w drużynie narodowej, a po raz pierwszy zobaczyłem ich jako nastolatków w Virtual Nationals. Program ten daje również dzieciom szansę zobaczenia, kto jeszcze w kraju skacze w ich grupie wiekowej i jak wygląda ta dyscyplina. A nam szansę na zobaczenie, kto dobrze rokuje w kategoriach U-10, U-12, U-14, bez konieczności wsiadania do samolotu.

Ten program cały czas obowiązuje?

– Tak. Robimy go co roku. Było w nim trochę zmian, ponieważ dawniej, aby zgłosić film do Virtual Nationals, trzeba było najpierw przejść kwalifikacje. Musiałeś znaleźć się w pierwszej trójce w swojej lidze, ale kilka lat temu z powodu Covid-19, wysłaliśmy komunikat do każdego, kto skacze, by siebie filmował. Dzięki temu mamy jeszcze szersze pole działania. Młodzi zawodnicy mają satysfakcję. Sędziowie przyznają im punkty. Ale zdajemy sobie sprawę, że nie jest to uczciwa rywalizacja. Dlatego przyznajemy takie same nagrody każdemu uczestnikowi programu. Każdy uczestnik może otrzymać koszulkę i długopis. Nie przyznajemy nagród za pierwsze, drugie i trzecie miejsce.

Jesteś emerytowanym członkiem US Nordic. A czy nadal organizujesz Szpital Dziecięcy w Dartmouth Hero Half Marathon?

– USA Nordic jest w centrum społeczności i rozwoju. Tam rozpoczął się Virtaul Nationals. Pracuję też przy sprzęcie sportowym. W USA nie możemy kupić sprzętu do skoków narciarskich. Wszystko pochodzi z Europy. Dlatego nadzoruję i organizuję jego zakupy. Kluby składają zamówienia. A potem przekazuję listy Rassowi, Slatnerowi i Berdaxowi. Kiedy narty, buty i inne dobrodziejstwa docierają do Stanów, to rozdzielamy je. W moim życiu jest jeszcze Story Project, który rozpoczął się 1 grudnia tego roku. W jego ramach kontaktujemy się ze społecznością, aby przedstawić jej historię skoków narciarskich. Codziennie w grudniu, każdego ranka, prezentujemy historię i zdjęcie jakiegoś skoczka narciarskiego lub fana dyscypliny, który pisze swoich doświadczeniach. Zbieramy w ten sposób pieniądze. Bo dzięki tym artykułom istnieje też możliwość przekazania darowizny na rzecz USA Nordic. Podajemy listę wszystkich osób, które nas dotują w ciągu miesiąca, wraz z publikacją każdego ranka. Wkładam w tę robotę sporo energii.

A co sądzisz o zimowych igrzyskach olimpijskich 2034 w USA? Park City zorganizuje zawody w skokach narciarskich?
– Czytałem niedawno, że te skocznie są faworytami w olimpijskim wyścigu. W 2002 roku Park City wykonało świetną robotę. Byłem wtedy komentatorem telewizyjnym. Park City znowu chce tej imprezy, bo ma doświadczenie. Myślę, że to może być dobry wybór.

Wiesz coś o remoncie skoczni w Ironwood? Jest szansa na renowację tego obiektu?

Nie mam wielu informacji na ten temat. Wiem, że stoi za tym facet, który nazywa się Bob Jacquart i ma niesamowity dar w budowaniu zainteresowania i zbieraniu pieniędzy na ten cel. Byli tam urzędnicy z FIS, przynajmniej kilka razy. Oglądali te skocznie. Ponoć byli zadowoleni. Pomysł jest taki, że będzie to największa letnia skocznia narciarska na świecie.

I jeszcze jedno pytanie, myślisz że skoki narciarskie w USA rozwiną się dzięki współpracy z Norwegami?

– Widać, że odrobiłeś pracę domową! To fajny, ba, spektakularny program! Kiedy mówiłem wcześniej o Horście Bulau i Stevie Collinsie nie powiedziałem, że nam Amerykanom pomogła bliskość tych zawodników. Podobnie może być teraz, gdy obok naszych skakać będą Norwegowie. Dzięki temu nawet trenerzy uczą się od siebie Dużą częścią tej kooperacji jest też sprzęt czy technologie. Dlatego czuję, że w przyszłości to może dać spektakularne rezultaty. Trzeba też uczciwie oddać Norwegom, że chcą z nami pracować, dzielić się wiedzą. I to jest wspaniałe. Silne skoki w USA dadzą korzyść wszystkim!

Czytaj też: Jak skoczek Jan Kula bił Josefa Bradla

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top