historiasportu.info

W jaskini Lwów. 50 lat po remisie na Wembley

Wembley 1973: Polacy zremisowali z Anglikami 1:1 i pojechali na mundial w 1974 roku fot. kadr z YouTube
Podziel się:

17 października 1973 roku. Londyńskie Wembley. Decydujący o awansie mecz eliminacji do World Cup 1974. Spotkanie, które przez kolejne dekady wspominać będą biało-czerwoni kibice. W czasach futbolowej suszy i prosperity. Niczym mantrę.

Cztery lata temu pojechałem na wycieczkę po Stadionie Wembley w Londynie. Ledwie otwarły się drzwi, a pięćdziesięciokilkuletni pracujący tam mężczyzna podszedł wartko i zapytał skąd jestem. Gdy usłyszał, że z Polski, od razu wycedził: „Tomaszewski!”. I zaczął opowiadać, jak to on, będąc małym chłopcem, przeżył tamten, przegrany remis Anglików. Pewnie mówił to każdemu napotkanemu turyście z Polski, więc wyjątkiem nie byłem. Wyjątkiem za to była tamta gra.

„Orły Górskiego” przyjechały do „ojców futbolu”, na najsłynniejszy stadion świata, by bić się o awans do mundialu, na którym notabene Biało-Czerwoni nie byli od roku 1938. Ba, gospodarze siedem lat wcześniej wznosili tutaj Złotą Nike, świętując mistrzostwo globu. Wembley nie przeżywało wielu futbolowych katastrof. Ale jeśli już się zdarzały, to pamiętano je dekadami. W 1953 roku gościło węgierską Złotą Jedenastkę, genialną i rewolucyjną drużynę, która wygrała tam 6:3. Porażka ta była jak potwarz wymierzony w policzek dumnych Anglików. Pozwoliła wyciągnąć wnioski. Pewnie nie chciano, by podobna przykrość zdarzyła się kiedykolwiek później…

Wembley było też miejscem szczególnego kibicowskiego patriotyzmu. Anglicy potrafili stworzyć taką atmosferę, że przeciwnikom miękły nogi, a swoim rosły skrzydła. Jan Tomaszewski przyznał, że nigdy nie grał na takim stadionie. Kiedy sto tysięcy gardeł krzyknęło, to głosy nie ulatywały gdzieś w powietrze. Tłumiły je pionowe trybuny. Niczym w ciasnym korytarzu, bo akustyka tego miejsca była niezwykła. 50 lat temu Polacy jechali więc do jaskini lwów. Eksperci wieszczyli, że lwy pożrą ofiarę…

Anglia-Polska 1973. „Klaun” i „Zwierzęta”

Kazimierz Górski i jego sztab, zawodnicy a nawet politycy poważnie podeszli do meczu w Londynie. Szansa, jaką niewątpliwie był awans na mundial w RFN, była szansą wielu. Blask ewentualnego sukcesu mógł ogrzać każdego, tak wielka była jego skala. Kadrę zamknięto wcześniej w Rembertowie. Tam, w ciszy i spokoju, chroniona przez wojsko, mogła rozpracować rywala. I trenować. Na specjalne życzenie sztabu do Polski sprowadzono piłki Mitre, ten sam model, którymi grali Anglicy. Zatrudnionego kucharza wysłano do Londynu odpowiednio wcześniej, by zdążył przygotować właściwe posiłki. Dziś takie dziania, na takim poziomie, to normalność. Ale wtedy? W Polsce?

W Londynie Polacy wylądowali dwa dni przed meczem, w poniedziałek. Gościli w hotelu Queensbury Court. Mieli trenować, zwiedzać miasto i spotkać się z rodakami. A Anglicy w tym czasie rozpoczęli grę psychologiczną. Brian Clough, angielski trener, nazywał polskiego bramkarza „klaunem”. Drużynę, która przecież pokonała wcześniej Anglików w Chorzowie (2:0), określano „zwierzętami” (animals). Swoje trzy pensy dołożyli działacze, którzy mieli Polakom zabronić zwyczajowego treningu na stadionie, na którym miała toczyć się futbolówka. Ponoć obawiali się o stan murawy. Ale w dawnych gazetach można też znaleźć informację, że piłkarze znad Wisły na Wembley trenowali. Bo, jak relacjonowano w „Dzienniku Łódzkim”: „Na szczęście PZPN okazał się przewidujący i przed czerwcowym spotkaniem w Chorzowie postawił warunek: możecie trenować na Stadionie Śląskim pod warunkiem, że w październiku wpuścicie nas na Wembley”. Jak było naprawdę? W sumie nieważne. W środowy wieczór, 17 października 1973 roku, już Anglicy wyjścia nie mieli. Polacy weszli do ich świątyni. I nie zagrali wielkiego meczu pod względem czysto piłkarskim. Było to spotkanie, które dało każdej ze stron to, co w sporcie niezbędne i niemierzalne. Emocje. Skrajne emocje – od radości do smutku.

Butcher, Maradona i Shilton, który bronił w meczu z Polakami fot. domena publiczna
Butcher, Maradona i Shilton, który bronił w meczu z Polakami fot. domena publiczna

Ze wspomnień reprezentantów wynika, że przed pierwszym gwizdkiem mogli mieć przed rywalem kompleksy. Byli co prawda mistrzami olimpijskimi, ale w świecie zawodowej piłki tytuł ten nie jest szczególnie ceniony. Publika była po stronie rywala. Historia też. Na boisko wyszli wyluzowani Anglicy, przeżuwający gumę i uśmiechający się szeroko. Wyposażeni w nowoczesny sprzęt, którego nasi mogli pozazdrościć. Z trenerem, który zdobył mistrzostwo świata, a przed meczem zastanawiał się tylko ile bramek wsadzą przybyszom ze wschodu jego chłopcy. Do tego gospodarze budowani byli przez własne media, które Polaków starały się straszliwie ośmieszać. Dziś określanie drużyny „zwierzętami” byłoby niewyobrażalnym skandalem. A wtedy… Jaskinia była ciemna, wydawało się, że ofiara wyjścia nie znajdzie.

Czytaj też: Recenzja książki: „Remanent 2. Kalendarze Kazimierza Górskiego”

„Tomek” i inni bohaterowie

Tamto dziewięćdziesiąt minut i towarzyszące im uczucia można przedstawić z perspektywy dwóch przeciwległych punktów boiska. Można zrelacjonować je głosami dwóch bramkarzy. Bohatera i antybohatera. Jana Tomaszewskiego i Petera Shiltona.

Ten pierwszy bronił jak z nut. Anglicy dwoili się i troili, by pokonać „Klauna”. A on, z niespotykaną lekkością, stopował ich kolejne szarże. Grał mecz życia. Pomagali mu obrońcy ze świetnym Gorgoniem na czele. Dopiero w 67. minucie Polak skapitulował, ale nie po strzale wieńczącym cudowną akcję. Nie. Allan Clarke wykorzystał rzut karny i dał gospodarzom remis.

Wcześniej cudowną kontrę Polaków na bramkę zamienił Jan Domarski. Nieodżałowany komentator, Jan Ciszewski, krzyczał wtedy w niebogłosy: „Lato! W środku mamy dwóch zawodników, proszę państwa! Grzegorz Lato, sam McFarland! Ucieka teraz… Gadocha, Domarski… Gol! Gol, proszę państwa! Sensacja na Wembley!”.

Emocje wzięły górę. Dopiero później wszyscy zorientowali się, że gol sprezentował „Orłom Górskiego” Peter Shilton, który płaski strzał polskiego piłkarza przepuścił… pod brzuchem. Błąd, owszem, mógł się przydarzyć. Nawet najlepszemu graczowi. Ten jednak kosztował Anglików udział w niemieckim mundialu. I honor.

Po latach Shilton tak wspominał tamten mecz:

Dziwnie było stać na jednym końcu boiska, nie mając nic do roboty i obserwować kolejne ataki Anglii na bramkę Polski. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu, zanim strzelimy gola. Oczywiście, że byłem rozczarowany bramką, którą wpuściłem. Jednak z perspektywy czasu doprowadziło to do zmiany stylu i pomogło mi przez resztę mojej kariery. Ale tamtej nocy byłem zdruzgotany. To była pierwsza prawdziwa porażka w mojej karierze. Ona nadal boli. Myślę, że to był jedyny strzał, z którym miałem do czynienia przez całą noc. Na drugim końcu Tomaszewski realizował spektakl swojego życia. Cloughie powiedział, że był klaunem. Źle to zrozumiał. Tomaszewski został wybrany bramkarzem finałów Mistrzostw Świata, a Polska zajęła trzecie miejsce, pokonując Brazylię. Okazali się całkiem niezłą drużyną. Ale to my powinniśmy być na ich miejscu”.

Tomaszewski faktycznie wszedł na niebiański poziom. Być może rozegrał najlepszy bramkarski mecz w polskiej historii futbolu. Z golkiperami jest jednak tak, że jedna, druga udana interwencja nakręca pewność siebie i kolejne udane zatrzymania. „Tomek” w Londynie okazji do wykazania się miał mnóstwo. Był więc w transie. Był w jaskini, ale kąsające lwy nie potrafiły ostatecznie dobrać się do jego skóry.

Jan Tomaszewski (z lewej) był bohaterem na Wembley 1973 fot. Bundesarchiv, Bild 183-N0716-0310 / Mittelstädt, Rainer / CC-BY-SA 3.0
Jan Tomaszewski (z lewej) był bohaterem na Wembley 1973 fot. Bundesarchiv, Bild 183-N0716-0310 / Mittelstädt, Rainer / CC-BY-SA 3.0

Bohaterów Wembley zrodziło jeszcze kilku. Wiadomo, że Kazimierz Górski był jednym z nich. Po ostatnim gwizdku mówił o „jakimś takim wielkim odprężeniu”. Na ramieniu miał ponoć wielkiego siniaka, który powstał po uderzeniu Jacka Gmocha. Asystent zbił szefa? Tak, po bramce Polaków. Tak bardzo się cieszył. Emocje znów wzięły górę. Grzegorz Lato w swojej autobiografii wskazał jeszcze jednego herosa. Domarskiego.

„Bramkę Jasia powinno się pokazywać młodym piłkarzom. Te wszystkie teksty, że mu naszła i zeszła, to bzdury. Domarski doskonale wiedział, co robi. Walnął tak, jak należało. Dostał ode mnie piłkę i lutnął bez przyjęcia, w pełnym biegu”.

Czytaj też: Dogrywki i najsłynniejszy rzut karny. Piłkarskie mistrzostwa Europy w 1976 r.

Wembley 1973. Mecz, którego czas nie zamarze

Remis 1:1. Już po meczu, który dał nam pierwszy od 1938 roku awans na piłkarskie mistrzostwa świata Polacy i Anglicy mieli zjeść wspólną kolację. Gospodarze nie przyszli. Wysłali człowieka z federacji. W ich prasie ciężko było znaleźć wzmianki o „klaunie” czy „zwierzętach”. Rozprawiono się za to z własną kadrą. Pisano o „końcu świata”. Może i słusznie. Pycha przecież kroczy przed upadkiem…

Obejrzałem w życiu wiele meczów. Tamtego Wembley nie mogę pamiętać, bo urodziłem się lata po nim. Ale z doświadczenia wiem, że w pamięci każdego kibica zapisuje się kilka takich spotkań, które potem wspomina latami. Jestem sobie w stanie wyobrazić, czym Wembley’73 było i jest dla mojego taty czy dziadka. Albo tamtego Anglika z muzeum, który gdy tylko usłyszał „Polska”, to mówił „Tomaszewski”. I machał z niedowierzaniem rękoma.

Są takie mecze, nie ważne czy minie 50, 75 czy 100 lat, których czas nigdy nie zatrze…

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top