historiasportu.info

Marian Foik. „Biała Błyskawica”

Marian Foik fot. legia.com
Podziel się:

6 października 1933 roku w Bielszowicach urodził się Marian Foik, polski sprinter, czołowy biegacz świata początku lat 60. Medalista olimpijski z Tokio. Pragmatyk, tytan pracy, który lekkoatletyce poświęcił bardzo wiele…

***

Zdumienie odebrało mowę trenerowi Zygmuntowi Zabierzowskiemu, kiedy dowiedział się o rezultacie młodego człowieka. Niejaki Marian Foik, na Mistrzostwach Polski Szkół Oficerskich, przebiegł 100 metrów w rewelacyjnym czasie 10,7 s.

Trener obserwował bieg, ale nic szczególnego nie przykuło jego uwagi. Dopiero gdy zerknął na stopery sędziowskie to zatrzymał się z wrażenia.

– Jak się nazywa ten pierwszy? – zapytał.

Ktoś odgrzebał numer startowy i zajrzał do protokołu.

– To Marian Foik, ze szkoły w Zamościu.

Zabierzowski ruszył w kierunku biegacza. Miał tylko kilka sekund, żeby przekonać go do regularnych sprinterskich treningów. Mówił, że w niedługim czasie pobije rekord kraju, a może i więcej. Foik popatrzył na niego i machnął ręką. Chyba nie dowierzał.

Po latach powiedział:

Nikt nie wie na przykład, że nigdy nie lubiłem trenować, że bieg po wymalowanej pasami bieżni nie sprawiał mi największej przyjemności. Mimo to trenowałem, mimo to biegałem. Dlaczego? Bo lubiłem zwyciężać!„.

Piłka chleba nie dała

W latach 50. utarło się, że Polacy nie są narodem sprinterów. Stawiano u nas raczej na biegi długie, jakby kontynuując przedwojenne tradycje. Ale od wielu reguł są wyjątki. I od tej też była.

Marian Foik na lekkoatletyczne salony wkroczył przypadkiem. Urodzony 6 października 1933 roku w Bielszowicach na Górnym Śląsku w dziecięcych latach raczej kopał w piłkę. Trenował nawet w Wawelu Wirek, gdzie braki stricte piłkarskie nadrabiał niebywałą szybkością. A trenerzy to wykorzystywali, ustawiając go na skrzydle lub w ataku. Reporterowi „Sportowca” mówił po latach:

Porwał mnie ruch. Jak nieokiełznany źrebak hasałem po pełnej kaczeńców łączce nad dopływem Kłodnicy, skakałem z wysokiej skarpy w miękki puch głębokich wyrobisk, ścigałem się sam ze sobą, łykając pełnymi haustami ciepły wiatr wichrzący włosy, zatykający dech, gdy szybko uciekała trawa spod bosych stóp. Nie myślałem wtedy, że będę biegaczem”.

I w ogóle sportowcem, bo futbol jednak nie mógł dać mu chleba. Rodzice – Hildegara i Wiktor – twardo stąpający po ziemskim padole, prosili więc syna, by ten zajął się czymś konkretnym. I młodzik posłuchał. Zdobył nawet fach mechanika, zaś w 1952 roku wyjechał do Zamościa, do Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych. Tam odkryto, że bardziej niż piłkarskie korki, to pasują mu lekkoatletyczne kolce.

Minęły trzy lata i Marian, którego po udanych występach na żołnierskich zawodach objęto szkoleniem centralnym, został mistrzem Polski. Dwukrotnie! „Gazeta Krakowska” tak pisała:

Pierwszy dzień mistrzostw przyniósł dwie niespodzianki w biegach krótkich. Na 100 m najszybszym polskim biegaczem okazał się Foik z CWKS, który mimo słabego startu, doskonale finiszując wyprzedził Kiszkę o jedną dziesiątą sekundy”.

Drugie złoto dołożył na dystansie dwukrotnie dłuższym.

Czytaj też: Irena, Ewa, Halina i Teresa – złote dziewczyny z Tokio

Pragmatyczny samotnik?

Szlifowaniem diamentu zajął się trener Włodzimierz Drużbiak, podchodzący do Mariana niemal jak ojciec. Potem przyszedł czas na Gerarda Macha. Obaj z pewnością wiedzieli, że mają do czynienia z pragmatykiem i talentem w jednej osobie. Bo chociaż Foik trenować nie lubił, to wiedział, że bez pracy nie osiągnie zwycięstw. A te przecież kochał. Skupiony na kolejnych celach gnał więc do przodu. Bieganiu poświęcił wszystko. Ze śląskiego domu wyniósł przekonanie, że robotę trzeba zrobić dobrze, a jeśli nie, to lepiej się jej w ogóle nie łapać. Pewnie temu przez igrzyskami olimpijskimi w Rzymie zrezygnował nawet ze studiów. Bo zajęcia zabierały czas, który mógł poświęcić na przygotowania.

I być może dlatego uchodził za samotnika. Ale on takim opiniom się sprzeciwiał:

Jestem taki sam jak inni. Nie prowadzę ascetycznego trybu życia. Bawię się, chodzę do kina, trenuję, marzę, przeżywam rozczarowania. Moją zasadą jest umiar. Trenuję i bawię się – bez przesady” – mówił.

Marian Foik fot. legia.com
Marian Foik fot. legia.com

 Na pierwsze igrzyska olimpijskie wyjeżdża w 1956 roku, do Melbourne w Australii. Solidnie przygotowany szybkobiegacz z Polski awansuje do półfinału setki. Biegnie w tej szybszej grupie, z trzema przyszłymi medalistami olimpijskimi. Czas 10,84 s w „słabszym” pierwszym półfinale byłby przepustką do walki o medale…

Foik jest pierwszym Polakiem, który w historii Olimpiad znalazł się w półfinale. Zajął tutaj piąte miejsce, ale to jest osiągnięcie nie lada” – relacjonował „Dziennik Łódzki”.

Czas pomiędzy Melbourne a Rzymem miał Foik słodko-gorzki. W 1957 roku został zawodnikiem stołecznej Legii. Bił rekordy kraju na 100 i 200 metrów. Zaczęto wiązać z nim nadzieje, że jako jedyny w przyszłości może postawić się czarnoskórym sprinterom z USA. Czas pokazał, że jedynym nie był, ale faktycznie możliwości miał…

W stolicy Włoch Marian znów wybiegał sobie olimpijski półfinał. I znów nie awansował dalej. W swojej grupie zajął czwarte miejsce. Przegrał niewiele z Amerykaninem Frankiem Buddą. Za to na 200 m wynik osiągnął spektakularny! „Trybuna Robotnicza”:

Podobnie jak w finale stumetrówki również w decydującej rozgrywce na 200 m sprinterzy USA ponieśli dotkliwą porażkę, pierwszą od 1908 r. Wielki faworyt Norton był ostatnim przegrywając nawet z Folkiem, który na Stadio Olimpico święcił swój wielki sukces wywalczając czwarte miejsce, co do tej pory nie udało się żadnemu Polakowi. Rewelacyjny Livio Berruti nie zawiódł oczekiwań. Wygrał pewnie ponownie, wyrównując rekord świata i własny rekord olimpijski”.

Ale po rzymskiej eskapadzie na laurach nie spoczął. 30 lipca 1961 roku dał popis sprinterskich umiejętności w Warszawie, na Stadionie Dziesięciolecia. Polska, w lekkoatletycznym meczu, spotkała się z Amerykanami. I Marian Foik był tego dnia klasą samą w sobie. Choć pogoda nie rozpieszczała zawodników i kibiców, wiatr hulał niemiłosiernie, a chłód paraliżował, to zawody rozpoczęto.

I wtedy Foik został „Białą Błyskawicą”. W tych tragicznych atmosferycznych warunkach Polak najpierw nieznacznie przegrał na setkę z Frankiem Buddą – sprinterem, z którym za Atlantykiem wiązano wielkie nadzieje. Na 200 m pokazał za to kunszt. Choć na łuku oglądał jeszcze plecy Buddy, to już na prostej pognał tak, że gość z USA stracił doń blisko cztery metry. Warszawa oszalała! A Budda to powiedział, że na pewno Foika zapamięta. Rok później Marian pokonał jeszcze innego gwiazdora, Paula Draytona. I to w Chicago!

W ogóle ten czas był najlepszym w karierze Polaka. W 1962 roku pojechał do Belgradu, by zrekompensować sobie porażkę ze sztokholmskich mistrzostw Europy z roku 1958. Dwa srebra, na 200 m i w sztafecie, smakowały wyjątkowo.

Znalazł się też w kadrze olimpijskiej, która wylądowała w Tokio. I w Japonii do wielu tytułów i medali dołożył ten najważniejszy, olimpijski. Foik był bowiem członkiem naszej srebrnej sztafety. Razem z Andrzejem Zielińskim, Wiesławem Maniakiem i Marianem Dudziakiem wprawili kibiców w ekstazę. „Gazeta Krakowska”:

Druga sztafeta i drugi sukces. Bieg rozstawny 4×100 m mężczyzn przyniósł nam srebrny medal. Zieliński, Maniak, Foik i Dudziak mieli trudnych rywali w zespole nie tylko amerykańskim lecz francuskim, Jamajki, ZSRR, Wenezueli, Włoch i Wielkiej Brytanii. Na ostatnią zmianę Dudziak i Francuz Delecour wyszli pierwsi. Mistrz olimpijski Bob Hayes (USA) otrzymał pałeczkę o dwa metry za tą parą. Fantastyczny zryw Hayesa przyniósł w efekcie Stanom Zjednoczonym złoty medal. Dudziak odparł atak Francuza i Polakom przypadł srebrny medal. O kolejności na mecie zadecydowała fotokomórka”.

Polska sprintem stała!

Czytaj też: Janusz Kusociński, Feliks Żuber, Tomasz Stankiewicz. Śmierć w Palmirach

Marian Foik: na swoich warunkach

Na bieżniach Polski i świata spędził Foik jedenaście lat. Nigdy nie żałował, że poświęcił lwią część życia Królowej Sportu. Skromny, pragmatyczny, nie patrzący wstecz i pracowity mężczyzna odchodził na swoich warunkach. Po rzymskich igrzyskach mówił:

Gdy wycofam się z czynnego życia sportowego, kiedy nie będzie mi się chciało biegać, zamierzam całkowicie poświęcić się pracy zawodowej, o posadzie trenera nie chcę nawet słyszeć”.

Grób Mariana Foika fot. domena publiczna

Tak też zrobił. A w pracy nigdy nie próbował wykorzystać swojej wcześniejszej rozpoznawalności. Pamięć o nim zacierała się. Z roku na rok. Tak, jak to bywa z dawnymi mistrzami. Potem ciężko zachorował. Odszedł 20 maja 2005 roku w Warszawie.

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top