Jeszcze przed nastaniem ery Diego Maradony Carlos Monzón, zwany „Strzelbą”, był najbardziej rozpoznawalnym argentyńskim sportowcem. Generatorem prasowych nagłówków. Bogatym playboyem, z którym chętnie bawiła się towarzyska śmietanka Buenos Aires. I życie, i karierę miał nieszablonowe. Ale wzorem do naśladowania, przynajmniej jako człowiek, nigdy nie był.
Była niedziela, 8 stycznia 1995 r. Na drodze prowincjonalnej, na północny wschód od Santa Rosa de Calchines, Monzón pędził swoim samochodem. Prędkościomierz wskazywał wartość grubo przekraczającą 100 km/h. W pewnym momencie kierowca wykonał gwałtowny, niewytłumaczalny wręcz ruch. Stracił panowanie nad pojazdem, a ten nim się zatrzymał zdążył jeszcze siedmiokrotnie przekoziołkować. Śmierć na miejscu poniosły dwie osoby, w tym były bokser. Jedna – partnerka pięściarza Alicia Guadelupe Sesia – trafiła do szpitala.
Na pogrzebie Carlosa pojawiły się tłumy. Mówiło się nawet o 60 tysiącach osób. Najważniejsze osoby w Argentynie, najbardziej znani celebryci, sportowcy i zwykli kibice zjawili się, by pożegnać byłego mistrza świata. Diego Maradona w telewizyjnym wywiadzie mówił:
– Niezależnie od tego, jak niezręcznie radził sobie Monzón w życiu prywatnym, odszedł naprawdę wielki człowiek.
Czytaj też: Marian Karolak – sylwetka boksera
Carlos Monzón. Droga na szczyt
Monzón urodził się w San Javier, w prowincji Santa Fe, 7 sierpnia 1942 r., jako szóste z dwunastu dzieci Roque Monzón i Amalii Ledesma. Dorastał w biedzie, od najmłodszych lat sam dbając o swoje utrzymanie. Dość szybko porzucił szkołę i rozpoczął zarobkowanie. Najczęściej pucował buty kibicom Colón i Unión, którzy co kilka dni gromadzili się na kolejnych sportowych spektaklach. Nieobce były mu też zajęcia roznosiciela gazet, sprzedawcy wody gazowanej czy mleczarza, tyle że wielkich w tych zawodach trudno o dobrą pensję. Gigantyczne pieniądze, godziwe życie, sława i pokusy przyszły do Carlosa wraz z boksem.
W zawodowej karierze stoczył 100 pojedynków. Zanotował trzy porażki, wszystkie na początku pięściarskiej drogi, w 1964 r. Później było już tylko lepiej. 7 listopada 1970 r. stanął przed szansą zdobycia tytułu w wadze średniej. Przed pojedynkiem z Włochem Nino Benvenutim deklarował wojowniczo:
– Z tego ringu zejdę albo jako zwycięzca, albo martwy!
W Palazzo dello Sport nie dał mistrzowi szans. W rewanżu również. A potem przez kolejne trzynaście lat pozostał niepokonany. Boks dał mu wszystko, choć on sam nie do końca potrafił z tych dobrodziejstw korzystać.
Druga twarz
Równolegle z karierą sportową pisał odrębny rozdział. Był w nim królem życia, uosobieniem macho, bawidamkiem, aktorem i bohaterem kolejnych prasowych okładek. Nie stronił od używek, a „na fazie” często wybuchał. Potrafił bezlitości tłuc chodzących za nim paparazzi. A ci, mimo ewidentnego zagrożenia, skwapliwie za nim podążali. Był dla nich kurą znoszącą złote jaja.
Pierwsze dziecko Monzón spłodził w wieku szesnastu lat, kobiecie starszej od siebie. Kolejne troje dzieci pochodziło ze związku z Mercedes Beatriz García, która została jego żoną. To ona w trakcie jednej z awantur postrzeliła go, gdy dowiedziała się, że nie jest tą jedyną. Jakże naiwne było jej myślenie… Piątą pociechę witał na świecie razem z Alicią Muñiz, modelką z Urugwaju. I przy jej postaci proponuję się zatrzymać.
W Dzień Zakochanych roku 1988 pijany Carlos, po powrocie z imprezy, pokłócił się z nią, okrutnie pobił, a następnie wyrzucił z balkonu wynajmowanego przez siebie domu w mieście Mar del Plata. Kobieta skonała na chodniku. Przyczyną kłótni były alimenty, których bokser miał nie zapłacić.
3 lipca 1989 r. Carlos Monzón został skazany na jedenaście lat więzienia. Sędzia prowadzący sprawę, Jorge Simón Isacch, stwierdził, że „oskarżony działał z pełną świadomością”, chociaż utrzymywał, że w pewnych okolicznościach łagodzącym może być fakt, że przestępstwo nie było ani zaplanowane, ani dokonane „na chłodno”, ale raczej spowodowane emocjami i alkoholem. Morderstwo, jakiego się dopuścił i późniejszy proces wywołały w Argentynie dyskusję o przemocy wobec kobiet.
Za kratami Carlos uczył współosadzonych boksu, dzięki temu z biegiem czasu zyskał możliwość opuszczania zakładu karnego. Żył od przepustki do przepustki. Ostatnią wziął w styczniu 1995 r. To z niej pędził, gdy doszło do tragedii…