Matthias Steiner i jego historia to kwintesencja olimpijskiego humanizmu. Trudna droga do złota w Pekinie nie zaczęła się wraz z jego wejściem na pomost, lecz rok wcześniej. W szpitalu, w którym przeżył najgorszy dzień swojego życia.
Więcej niż rekord
Dobry sportowiec, bez względu na dyscyplinę, musi być silny. Fizyczną mocą można stłamsić przeciwnika, ale nie zawsze można go pokonać. Istotna jest również strona mentalna. Motywacja. Ambicja. Pragnienie osiągnięcia sukcesu. Często to właśnie ten „detal” decyduje o sukcesie. Historia, którą za chwilę przeczytacie jest zlepkiem tych wszystkich cech. Jest historią faceta, który w obliczu ogromnej osobistej tragedii potrafił się podnieść i zostać mistrzem olimpijskim. I to w dyscyplinie nie byle jakiej i wymagającej – w podnoszeniu ciężarów.
Pekin. 19 sierpnia 2008 roku. Na ciężarowym pomoście trwa rywalizacja w kategorii super ciężkiej (+105 kg). Wśród faworytów wymieniani są: Łotysz Viktors Ščerbatihs, Rosjanin Jewgienij Czigaszew, Ukrainiec Artem Udaczin i Niemiec Matthias Steiner. Już po rwaniu ci czterej sztangiści wysuwają się na czoło klasyfikacji generalnej. W konkurencji podrzutu zaczynają się ciężarowe szachy. Choć to akurat dziwić nie powinno. Stawka jest przecież ogromna. Najpierw bombę odpalił Czigaszew, który podniósł 250 kilogramów. Być może w tamtym momencie już przygotowywał się do dekoracji, która mogła zostać okraszona złotem. Mogła, ale wtedy na pomoście pojawił się Matthias Steiner.
Pochodzący z Austrii, ale reprezentujący Niemcy sztangista nie miał nic do stracenia. Wiedział, że musi uporać się z 258 kilogramami stali. Tylko taki wynik dawał mu olimpijski tytuł. Wiedział też, że jego rekord życiowy był o 12 kilogramów gorszy. Ale musiał i chciał spróbować. Obiecał to swojej żonie.
Czytaj także: Podnoszenie ciężarów: pierwsze mistrzostwa świata
Dzień, który wszystko zmienił
Nieco ponad rok przed tamtą próbą, 16 lipca 2007 roku, Steiner przygotował kolację. Nagle zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszał mężczyznę, który poinformował go o wypadku samochodowym. Jedną z ofiar była jego małżonka Susann, która w stanie ciężkim została przewieziona do szpitala. Tam podłączono ją pod aparaturę utrzymującą funkcje życiowe. Wiedział, że to jej ostatnie chwile. W swojej autobiografii tak je opisał:
„W jej sali było dużo krwi. To był okropny widok. I jeszcze to uczucie, gdy stoisz nad łóżkiem kogoś, kogo kochasz i nie możesz nic zrobić. Gdy dotknąłem jej ręki, była zimna jak lód. Płakałem, mówiłem do niej i obiecałem, że zrobię wszystko, żeby wygrać dla niej złoty medal olimpijski w Pekinie.”
Wcześniej para umówiła się, że na wspomnianą imprezę pojedzie razem. Niestety Susann zmarła.
Załamany Matthias schudł. Był cukrzykiem, który musiał pilnować diety, ale tamte tygodnie zupełnie go rozstroiły. Z pomocą rodziny i przyjaciół próbował żyć normalnie. Ogromną, jak się później okazało, motywacją była wspomniana obietnica. Matthias postanowił ją zrealizować.
Czytaj także: “Maraton Nadziei”. Biec jak Terry Fox
Mistrz Matthias Steiner
Pekin. Ostatnia próba. Steiner podchodzi do ciężaru spokojnie. Dla milionów ludzi przed telewizorami już jest bohaterem. On jednak nie czuje presji. Łapie sztangę, która ugina się pod przeogromnym obciążeniem. Powoli podnosi się i przerzuca ją na klatkę piersiową. Bierze parę głębszych wdechów. Kilka sekund później ponad ćwierć tony znajduje się nad jego głową. Matthias bije swój rekord życiowy i zostaje mistrzem olimpijskim!
Teraz górę biorą emocje. Potężnie zbudowany mężczyzna pada na kolana i płacze. Nie rzucił słów na wiatr i zrealizował daną żonie obietnicę. Gdy odbiera złoty medal, w ręku trzyma jej zdjęcie.