O sprycie Polaków w czasach okupacji powiedziano już wiele. Wśród setek opowieści znajdziemy również te związane ze sportowcami. Oj bystrzy to byli ludzie! Dziś przeczytacie polskim kajakarzu, który przechytrzył samego Hermanna Göringa. I to w dziecinnie prosty sposób.
Rok przed wybuchem II wojny światowej Czesław Sobieraj pojechał do Växholm, gdzie zorganizowano mistrzostwa świata w kajakarstwie. Dla urodzonego w 1914 roku, w Podrzewie sportowca była to impreza niezwykle udana. W konkurencji K-1 na dystansie 10 000 metrów wywalczył pierwszy w historii tej dyscypliny medal dla Polski – srebrny. Dobrze zapowiadającą się karierę, jak wiele innych, przerwała jednak wojenna zawierucha.

W 1940 roku Sobieraj trafił na przymusowe roboty do Niemiec. Pech (choć w sumie to może i szczęście) chciał, że o miejscu jego pobytu dowiedzieli się „koledzy po fachu” z Niemieckiej Federacji Kajakowej, którzy cenili sobie sportowe umiejętności Polaka. Działacze postanowili nieco pomóc i sobie, i Czesławowi. Kajakarz otrzymał propozycję rozmowy z Hermannem Göringiem – jednym z najbliższych współpracowników Adolfa Hitlera. Oczywiście oferta była z tych nie do odrzucenia, a odmowa mogła zakończyć się tragicznie. Zaszachowany w ten sposób Sobieraj nie miał wyboru. Przystał na propozycję.
Czesław Sobieraj – spotkanie i oferta
Kilka dni później w Berlinie wicemistrz świata z 1938 roku trafił przed oblicze „reichmarszałka”. Ten od razu przeszedł do meritum: Czesław miał publicznie wyrzec się polskości, zapewnić o swojej miłości do III Rzeszy, a w zamian mógł wznowić sportową karierę. Dodatkowo miał szkolić tamtejszych kajakarzy. Praktyka ta nie była jakimś novum. Podobne propozycje od otrzymywali inni polscy sportowcy. Ot chociażby Bronisław Czech, który nie zgodził się pracować z kadrą niemieckich narciarzy. Czech się nie zgodził, a Sobieraj? A i owszem! Tyle, że ten ruch był niezwykle sprytny i przemyślany.
Gdy Göring i jego świta zacierali ręce i snuli wizje o kajakarskich sukcesach swoich rodaków, ich „nowy” trener z Polski poprosił o drobną przysługę. W zamian za bezproblemową rozmowę chciał otrzymać pozwolenie na krótki wyjazd do Poznania, gdzie znajdował się niezbędny sprzęt sportowy, notatki z treningów i rzeczy osobiste. Po powrocie miał podpisać odpowiednie dokumenty i rozpocząć pracę. Czesław Sobieraj musiał wzbudzić zaufanie marszałka, bowiem ten wyraził zgodę. Ba! W podróż do stolicy Wielkopolski kajakarz pojechał bez specjalnej obstawy. Przecież na załatwienie spraw dał sobie dobę. No może dwie.
Jak kamień w wodę
Dni mijały, a Czesław nie wracał. Niecierpliwi działacze rozpoczęli poszukiwania. Fakt ten zgłosili też stosownym służbom państwowym. Jakież było ich zdziwienie, gdy pod adresem wskazanym wcześniej przez Polaka, zastali puste mieszkanie. Sobieraj przepadł, jak kamień w wodę!
Kilka dni po zakończeniu działań wojennych kajakarz odnalazł się. Opowiedział swoją historię. Okazało się, że cała akcja od początku była zaplanowana. Jego pozorowana uległość i bezproblemowość wobec niemieckich rozmówców miały tylko pomóc w osiągnięciu założonego celu. Gdy tylko dojechał do Poznania, zabrał wszystkie swoje rzeczy i z pomocą znajomych uciekł do Generalnego Gubernatorstwa. Tam pod fałszywym nazwiskiem, z „lewymi” dokumentami w kieszeni doczekał końca wojny.

Czesław Sobieraj nie zapomniał jak pływa się kajakami. W 1948 roku, w wieku 34 lat, pojechał na igrzyska olimpijskie do Londynu. Wystartował w kajakowych jedynkach (K-1) na dystansie 1000 m gdzie odpadł w eliminacjach, a na dystansie 10000 m zajął 7 miejsce. Po zakończeniu kariery zawodniczej trenował młodzież.
Zmarł 25 lipca w Poznaniu. Jego historia jest w Polsce nieco zapomniana. A szkoda. Mało kto tak zagrał na nosie Göringowi.
Źródło: www.wikipedia.org Kurier Sportowy. R.1, nr 2 (31 lipca 1945)