Byli młodzi, utalentowani i prowadzeni przez genialnego szkoleniowca. Grali niezwykle skuteczny, a przy tym widowiskowy futbol. Wszystko przerwała katastrofa samolotu British European Airways 609.
Chwile przed katastrofą
Monachium, 6 lutego 1958 roku. Śnieżne i mroźne popołudnie na tamtejszym lotnisku przeszkodziło w lądowaniu kilku maszyn. Piloci pozostałych musieli wykazać się ponadprzeciętnymi zdolnościami, aby spokojnie osiąść na płycie lotniska. Wśród nich znalazł się pozarozkładowy samolot Elizabethan – Lord Burghley, jedna z najlepszych jednostek w Britsh Airways. Na jego pokładzie znajdowały się 43 osoby, wśród nich piłkarze i sztab szkoleniowy Manchesteru United.
Piloci poinformowali Matta Busby’ego i jego podopiecznych, że chwilowy przystanek jest potrzebny, by uzupełnić zbiorniki z paliwem. Zakładano, że postój nie potrwa długo i w związku z tym najlepiej będzie, jeśli wszyscy zostaną na swoich miejscach. Zmęczonym zawodnikom było to na rękę. Mogli zregenerować siły po meczu Pucharu Europy z Crveną Zvezda Belgrad. „Czerwone Diabły” zremisowały 3:3, choć przez pewien czas prowadziły już 3:0. Nonszalancja Anglików i waleczność serbskich futbolistów pozwoliły odwrócić przebieg tamtej gry.
Powodów do dyskusji w trakcie powrotu było więc mnóstwo, toteż pasażerowie lotu 609 ochoczo wymieniali się swoimi przemyśleniami. Ci, którzy nie uczestniczyli w debacie, czytali książki lub gazety, grali w karty albo po prostu ucięli sobie drzemkę. Nikt nawet nie myślał o opuszczeniu wygodnego pokładu.
O godzinie 15:20 sterujący samolotem Kenneth Rayment otrzymał pozwolenie na kołowanie, na pasie numer 25. Pilot zaczął rozpędzać maszynę. Zauważył jednak problem w silniku numer 1. Specjalna mieszanka paliwa załadowana do zbiorników wytwarzała zbyt duże ciśnienie, przez co silnik pracował za szybko. Rayment, widząc co się dzieje, zawrócił. Po rozmowie z towarzyszącym mu w kokpicie kapitanem Jamesem Thainem stwierdził, że podejmie drugą próbę oderwana się od ziemi. Jednak i to podejście zakończyło się fiaskiem. Pasażerów w końcu zmuszono do opuszczenia samolotu.
Większość udała się do pobliskiej poczekalni. Tam, popijając kawę, przyglądali się grupie techników, która sprawdzała silniki. W powietrzu prócz srogiej zimy wyczuwano coś niepokojącego. Kilku piłkarzy, z Duncanem Edwardsem na czele, myślało nawet, że lot zostanie odwołany. Wysyłali więc telegramy do Manchesteru, że wrócą jutro. Ku ich zaskoczeniu zostali zaproszeni na pokład…
Załoga i wspomagający ją inżynierowie zdecydowali się na trzecią próbę. Ta rozpoczęła się około godziny 16:00. Zaniepokojeni całą sytuacją piłkarze zmieniali dotychczas zajmowane fotele. David Pegg, lewy pomocnik Manchesteru United, stwierdził, że jego miejsce nie było bezpieczne i przeniósł się do tylnej części samolotu. Czas pokazał, że to był ogromny błąd…
Czytaj też: George Best: Piąty Beatles z własnym lotniskiem
Monachium 1958: katastrofa i jej skutki
Piloci rozpoczęli start. Rozpędzali maszynę, kontrolując przy tym ciśnienie paliwa i gdy wydawało się, że wylecą ze śnieżnego Monachium, ta nagle utraciła prędkość, a oni sami stracili nad nią kontrolę. Bezwładny samolot przebił otaczający lotnisko płot i rozpadł się na dwie części. Pierwsza z nich (tylna) uderzyła w domostwo. Druga przejechała jeszcze 90 metrów i zatrzymała się na drewnianym garażu, w którym znajdował się samochód ciężarowy. Nastąpił wybuch. W tylnej części śmierć na miejscu poniosło siedmiu piłkarzy „Czerwonych Diabłów”: Geoff Bent, Roger Byrne, Eddie Colman, Mark Jones, David Pegg, Tommy Taylor, Liam „Billy” Whelan.
Zginęli również pracownicy klubu, trenerzy asystenci oraz dziennikarze. Łącznie 23 osoby. Dzień później cały świat łączył się w bólu z angielskim klubem. Gazety publikowały zdjęcia z miejsca tragicznych wydarzeń. Po 15 dniach od tragedii, w szpitalu zmarł Duncan Edwards, który walczył z niewydolnością nerek. Wśród płomieni i resztek samolotu leżeli też nieprzytomny Matt Bussby oraz Bobby Charlton. Mieli sporo szczęścia. Przeżyli. A może to nie było szczęście? Może właśnie tak miało być? Przecież między innymi to oni, po dziesięciu latach od katastrofy, zdobyli Puchar Europy i odbudowali potęgę United. Żeby sprawiedliwości stało się zadość.
Po katastrofie w 1958 roku „Czerwone Diabły” zdołały się podnieść. Ale pierwsze dni, spotkania, rozmowy były bardzo trudne. Matt Busby wspominał:
„Wakacje w Interlaken to jedno, a powrót na Old Trafford to drugie. Kiedy wróciłem na stadion i spotkałem się z naszymi kibicami, którzy stali w ciasnych kolumnach na moście. Słyszałem dziesiątki tysięcy śpiewających o nas gardeł. Ale bałem się podnieść wzrok. Wiedziałem, że duchy moich „dzieciaków” wciąż tam są. Wciąż tam są i zawsze będą. Podobnie jak ci, którzy widywali ich wcześniej, przechodzących przez most. Młodych, radosnych. Te czerwone duchy nadal stoją na zielonej trawie Old Trafford”.