historiasportu.info

Zespołowy geniusz. Larry Bird

Podziel się:

Larry Bird zawsze wierzył w zespołowość. Nawet podróże samolotowe traktował, jak okazję do integracji. Bo koszykówka, choć później zdominowana przez Jordana, jest grą drużyny…

Dzięki koszykówce zyskałem w życiu właściwie wszystko. Wielkie pieniądze, poznałem wiele miast, których nie zobaczyłbym nigdy, gdybym nie uprawiał sportu, zawsze mieszkałem w luksusowych hotelach. To fantastyczne widzieć, że na mecz przychodziło specjalnie dla nas po kilkanaście tysięcy ludzi. Gdy piętnaście lat temu rozpoczynałem karierę zawodową, marzyłem, że pięciokrotnie zdobędę mistrzostwo NBA . Niestety, nie udało się – wygraliśmy tylko trzykrotnie” – mówił na konferencji, kończąc karierę.

Grałem i Grałem…

Larry Bird łatwo nie miał. Urodził się w biednej i wielodzietnej rodzinie, której rytm tygodnia wyznaczały alkoholowe ciągi ojca, weterana wojny koreańskiej. Choroba doprowadziła w końcu do rozwodu rodziców. A potem do samobójstwa taty. Ale Larry znalazł alternatywę.

Razem z braćmi biegał na boiska. Widywano go jak grał w baseball czy softball. Tak naprawdę na koszykówkę postawił dopiero w szkole średniej. A kiedy zdał sobie sprawę, że może osiągnąć sukces, zaczął więcej trenować, w dzień i noc. „Grałem, kiedy było mi zimno, bolało mnie ciało i byłem bardzo zmęczony. Nie wiem dlaczego, po prostu grałem i grałem…” – mówił w „Sport Illustrated”.

Larry Bird w akcji pod koszem fot. Steven Carter/CC BY-SA 2.0

Warunki fizyczne miał imponujące, przynajmniej te wzrostowe. Kiedy rozpoczynał karierę na parkietach NBA liczył 205 cm. W czasach gry uniwersyteckiej zdobywał średnio 30 punktów na mecz, ale gdy zobaczył go Red Auerbach z Boston Celtics, nie do końca był przekonany o jego wartości. I dlatego, mimo że został wybrany przez „Celtów” w drafcie NBA w 1978 roku, to dołączył do drużyny dopiero w sezonie 1979/1980. Dlaczego?

Nie przekonywał muskulaturą, szybkością, skocznością czy jakąś ponadprzeciętną zwinnością. Wyróżniał się za to wielką boiskową inteligencją. Przewidywał wydarzenia na parkiecie. Wiedział kiedy i jak zagrać partnerowi, kiedy rzucać, kiedy przyśpieszyć lub zwolnić grę. Grał zespołowo. Robił to przy tym naturalnie, bardzo swobodnie. I pewnie dlatego już w pierwszym sezonie gry dla Boston Celtics skradł serca kibiców. Z nim w składzie „Celtowie” wygrali o 32 mecze więcej niż rok wcześniej. Rok później poprowadził ich do wyczekiwanego, czternastego mistrzostwa. Potem dołożył jeszcze te z 1984 i 1986 roku. Jak więc go nie uwielbiać?

Do NBA wchodził Larry Bird w czasach, gdy ta zdominowana była przez graczy czarnoskórych. Kto wie, czy do ligi nie pogrążonej w największym kryzysie od lat. Frekwencja na meczach spadała „na łeb, na szyję”. Brak wielkich, rywalizujących ze sobą postaci też był problemem. I wtedy w finale NCAA w 1979 roku naprzeciwko stanęły uniwersyteckie drużyny prowadzone przez Larry’ego i Magica Johnsona. Wtedy górą był Johnson. Kiedy obaj rozpoczęli grę w NBA Bird wziął rewanż. Pasjonująca, budująca popularność koszykówki w USA walka pomiędzy nimi zyskała status ikonicznej.

Czytaj też: 30 lat temu koszykówka straciła swojego Mozarta

Larry Bird i Magic Johnson – ikony i przyjaciele

Los Angeles Lakers Magica i Boston Celtics Larry’ego na przemian zdobywały tytuły mistrzowskie. Bird trzy razy z rzędu (1984-1986) został MVP rozgrywek. Magic raz, w 1987.

Choć może się wydawać, że koszykówka jest za mała dla takich dwóch koszykarskich geniuszy, to czas pokazał, że oni, mimo tylu starć i oczekiwań swoich fanów, pozostali ludźmi pełnymi wzajemnego szacunku.

Ich rywalizacja na parkiecie rozgrzewała kibiców NBA na całym świecie. Ludzie ich uwielbiali, ale chciwi taniej sensacji dziennikarze, co chwila wbijali szpilki. Kreowali sztuczny konflikt. Doszło nawet do sytuacji, w której prywatnie jeszcze nieznający się faceci – po lekturze kilku artykułów prasowych – zaczynali spoglądać w swoim kierunku niechętnie. Tak całej sytuacji oraz o relacjach z Birdem mówił Magic:

Podczas mojej kariery w NBA stawiałem czoła setkom, jeśli nie tysiącom zawodników. Byli dobrzy, niektórzy bardzo dobrzy, ale tylko garstka była wielka. Wśród tych ostatnich, nikt nie może dorównać Larry’emu Birdowi. Długo stawaliśmy się przyjaciółmi. W pierwszych pięciu latach kariery spotykaliśmy się tylko dwa razy do roku i kontaktowaliśmy się poprzez pośredników, głównie reporterów, wypytujących nas o drugiego gościa. Jeżeli Larry zdobył 35 punktów, chcieli wiedzieć, dlaczego nie zrobiłem tego samego. Jeżeli na moim rachunku było 15 asyst biegli do Larry’ego„.

Magic Johnson z numerem 32 fot. Lori Shepler, Los Angeles Times/CC BY 4.0

Po pewnym czasie prasa zaczęła donosić o naszej wzajemnej niechęci. Birdowi miała nie podobać się błyskotliwość Magica. Miał być dla niego zbyt ponury. I oni zaczęli w to wierzyć. Nie zamieniając ze sobą słowa, ulegając konfliktowej narracji, płynęli z tym prądem. Johnson:

Sprawy przybrały inny wymiar latem 1984 roku, kiedy po Finałach razem wzięliśmy udział w dwóch reklamach. Pierwszą kręciliśmy w Los Angeles dla przedsiębiorstwa naftowego Amoco, a potem poleciałem do domu Birda w French Lick, w Indianie, gdzie robiono ujęcia dla Converse. Uczestniczenie w realizacji reklamy polega głównie na staniu oraz czekaniu i z nudów, żeby jakoś zapełnić czas, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Ku zdumieniu, okazało się, że mamy sobie mnóstwo rzeczy do powiedzenia. Na pierwszy ogień poszła oczywiście koszykówka. Potem dużo żartowaliśmy na temat pensji i zarobków. Wyszło na jaw, że cała nasza domniemana wrogość była tylko i wyłącznie wymysłem prasy. W ciągu godziny poradziliśmy sobie z pięcioma latami niechęci”.

Czytaj też: #TegoDnia: Rzut, który pamiętają w Chicago. 27 września 1965 roku urodził się Steve Kerr

Zaprzeczenie egoizmu

Kiedy w 1992 roku tworzono „Dream Team”, mający zagrać imponujący olimpijski turniej w Barcelonie, środowisko amerykańskiej koszykówki było podzielone co do udziału Johnsona. Rywal marzył o zdobyciu olimpijskiego złota, ale przyznał się, że jest nosicielem wirusa HIV. I część kibiców i samych zawodników nie chciała, by był częścią tamtej reprezentacji. Jednym z pierwszych, którzy zaprotestowali był, 35-letni, trapiony już wtedy kontuzjami pleców, Larry Bird. Legenda wsparła legendę. Potem obaj świętowali olimpijski triumf. Sprzeciw wobec wykluczenia kolegi też był zaprzeczeniem egoizmu.

Larry to fantastyczny facet – mówił po igrzyskach w Barcelonie Magic – On na parkiecie zawsze widział kolegów. W przeciwieństwie do wielu zawodników nie grał sam. I to właśnie świadczy o jego genialności„.

Bird zapytany kiedyś, czy kiedykolwiek zazdrościł czegoś Johnsonowi odparł:

Charyzmy. Wystarczyło, że wszedł do pokoju, uśmiechnął się do wszystkich i miał ich na wyciągnięcie ręki„.

Po igrzyskach Bird zakończył karierę. Kontuzja pleców, która ciągła się za nim od 1988 roku była tak dokuczliwa, że w niektórych meczach kładł się na parkiecie, by uśmierzyć ból. Oceniał to: „Tak, jest prawdopodobne, że moje ciało wytrzymałoby dłużej, gdybym nie rzucał się zawsze w stronę tych piłek lub gdybym nie uderzał o podłogę tyle razy, ale w rzeczywistości nigdy nie potrafiłem grać inaczej. Nie wiem, jak to robić, po prostu…„.

Gdy zgasły zawodnicze światła został trenerem. W 1997 roku wrócił do rodzinnego stanu Indiana i został trenerem drużyny Indiana Pacers. Poprowadził zespół do finału Konferencji Wschodniej w 1998 i 1999. W 2000 roku Pacers zagrali w finale z Los Angeles Lakers. Po porażce Larry odszedł. Ale nadal pozostaje niezastąpionym fenomenem…

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top