historiasportu.info

Eddie Edwards. „Orzeł”, który kradł show

Eddie "Orzeł" Edwards w 2017 roku fot. Orville Barlow/CC BY-SA 4.0
Podziel się:

60 lat temu, 5 grudnia 1963 roku, urodził się Eddie Edwards, brytyjski skoczek narciarski, którego historia jest być może jednym z największych powiewów sportowego romantyzmu.

Gdyby zachował rodzinną tradycję, to priorytetowo potraktowałby murarstwo. Na budowach pracowali przecież jego ojciec i dziadek. Ale zauroczył się igrzyskami olimpijskimi.

Kiedy miałem osiem, dziewięć lat, po raz pierwszy świadomie obejrzałem igrzyska olimpijskie w telewizji i pomyślałem: Wow! To musi być wspaniałe uczucie, brać udział w takim wydarzeniu, dla swojego kraju. Chciałem tego. Nie ważne jak„.

Eddie Edwards – Z fuch na skocznię

Nazywa się Michael Edwards, choć bardziej znany jest jego pseudonim – „Eddie the Eagle”, czyli „Eddie Orzeł”. Urodził się 5 grudnia 1963 roku w Cheltenham, nadmorskim kurorcie w południowo-zachodniej Anglii. Sportem interesował się od dziecka. Judo, siatkówka, piłka nożna – próbował wszystkiego.

Mówią, że potrzeba jest matką wynalazków. Edwards, nie mogąc przebić się w powszechnych dyscyplinach, wyszedł z założenia, że najlepiej znaleźć niszę. Na nartach potrafił przecież utrzymać równowagę. Sam twierdził później, że nauczył się jeździć na wzgórzach miasta Gloucester. Szusował też we Włoszech, będąc nastolatkiem, ale daleko mu było do rodaków-alpejczyków. Stwierdził, że skoki to była ta dyscyplina, w której ma szansę przebicia. Jego nisza. Do tego dużo tańsza niż narciarstwo alpejskie. A akurat w jego przypadku zaplecze finansowe miało znaczenie.

Eddie "Orzeł" Edwards w 2017 roku fot. Orville Barlow/CC BY-SA 4.0
Eddie „Orzeł” Edwards w 2017 roku fot. Orville Barlow/CC BY-SA 4.0

Pod koniec roku 1985 wyjechał do Lake Placid. Tam załatwił sobie używany sprzęt. Tam, na dziesięciometrowej skoczni, przyszły pierwsze próby. Później kosztował większych. Kiedy wracał do domu po pierwszym lotniczym wojażu jego bagaż doświadczeń był cięższy o skoki na obiekcie K-40.

Wyjechał do Szwajcarii. W Alpach Berneńskich łapał fuchy, głównie budowlane, choć nie odmawiał innych zajęć. Odśnieżał, mył podłogi. Za zarobione później mógł finansować treningi. Spał w samochodzie, raz nawet w szpitalu psychiatrycznym. Jadał skromnie. I trenował. Nigdy nie tracił poczucia humoru, za co był zresztą niezwykle lubiany. Choćby przez skoczków fińskich, którzy zaproponowali mu wspólne treningi.

Kiedy zacząłem startować, byłem tak spłukany, że musiałem wiązać kask kawałkiem sznurka” – wspominał. „Podczas jednego skoku sznurek pękł i kask poleciał dalej niż ja. Prawdopodobnie byłem pierwszym skoczkiem narciarskim, który kiedykolwiek został pokonany przez własny sprzęt„.

Czytaj też: Adam i Jens. Jak Małysz wskoczył do czołówki

Złodziej zainteresowania

30 grudnia 1986 roku, w czasie konkursu w Oberstdorfie rozgrywanego w ramach prestiżowego Turnieju Czterech Skoczni, przedstawił się światu, bo zawody były transmitowane w telewizji. Premierowy, jeszcze „anonimowy” konkurs zaliczył cztery dni wcześniej, w zawodach Pucharu Europy w Sankt Moritz. Zajął ostatnie miejsce…

I pal licho, że był najgorszy. Bo już kilka tygodni później, w lutym 1987 roku, Eddie ustanowił nowy rekord Wielkiej Brytanii, wynoszący od tamtego momentu całe 73 metry, bijąc przy tym 56-letni rezultat Guya Nixona. Brytyjski Związek Narciarski nominował go do kadry olimpijskiej na Igrzyska Olimpijskie w Calgary, w 1988. Tyle że odmówił finansowania przygotowań. Cóż z tego? Skoro wykonał pierwszy, milowy krok!

W kolejnych pomagali mu inni. Kiedy przybył do Kanady włoscy koledzy podarowali mu kask. Austriacy dali narty. A tłumy pod skocznią? Wielki doping. Kiedy podchodził do belki startowej w olimpijskim konkursie na skoczni normalnej przystanął na moment, podniósł obie dłonie ku górze i pomachał publiczności. Ta odpowiedziała wielką owacją. Potem usiadł, nałożył różowe gogle na równie wielkie, co mocne okulary i pomknął w dół. Spełnił swoje marzenie.

W Calgary był ostatni. Skradł jednak show, co nie wszystkim się podobało. Część zawodników i trenerów nie potrafiła się pogodzić z faktem, że ktoś taki może kraść zainteresowanie. Działacze FIS widzieli w nim zagrożenie. Bo przecież nie mogło być tak, że najsłabszy skoczek dostaje większe oklaski niż ci z czołówki. A po tamtej olimpijskiej rywalizacji wszyscy wiedzieli, że wygrał Matti Nykänen, a ostatni był Eddie Edwards… Kto drugi? Kto trzeci? To już mniej ważne.

Czytaj też: Stanisław Marusarz – najważniejsze skoki w karierze „Dziadka”

Blaski i cienie

To właśnie „Orzeł”, swoją drogą pseudonim wymyślili mu ponoć Kanadyjczycy, był jednym z tych, którzy pozwolili otworzyć kwalifikacyjną furtkę i ograniczenia w możliwości olimpijskiego startu. On sam miał do sportu i skoków inne, luźniejsze podejście.

 „To prawda, różniłem się od innych skoczków. Oni zawsze byli poważni, ja ciągle się śmiałam. Oni głodowali, byłem dość dobrze odżywiony. Oni byli profesjonalistami, ja byłem totalnym amatorem. Dla mnie to był złoty medal, że mogłem tam być. Chciałem wprowadzić odrobinę lekkości do sportu, który zawsze traktowany jest tak niesamowicie sztywno i poważnie„.

Udało mu się. Był wzorcowym przykładem olimpijskiego „nie liczy się udział, liczy się uczestnictwo”, idei zagrzebywanej rok po roku przez pędzących za perfekcjonizmem atletów. Ba, na fali popularności zyskał też finansowo. Zgłaszały się do niego firmy tytoniowe, alkoholowe, podróżnicze. Raz otwierał hotel. W parę minut zarobił 10 tysięcy funtów. Brał udział w telewizyjnych programach. Udzielał wywiadów. Śpiewał, a jego piosenka „Mun Nimeni On Eetu” w Finlandii osiadła w czubie list przebojów.

Ale zaznał też tej ciemniejszej strony popularności. Do brytyjskich bulwarówek zgłaszały się kobiety, które twierdziły na przykład, że „robiły to z Eddim 16 razy w ciągu jednej nocy”… Oszukali go ci, którym powierzył pieniądze, przez co musiał ogłaszać bankructwo. Ale znalazł sprawiedliwość w sądzie.

Do skoków i na igrzyska próbował jeszcze wrócić w latach 90. W 1992 roku w austriackim St.Aegyd oddał swój ostatni oficjalny skok konkursowy. Oczywiście, zamykał tabelę z wynikami. I niestety, dla niego i sympatyzujących z nim kibiców, olimpijska furtka była już wtedy tak obwarowana, że nawet najlepszy murarz nie był w stanie jej skruszyć…

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top