historiasportu.info

Billy Mills – Indianin, który sprawił sensację

Billy Mills finiszuje w Tokio 1964 fot. domena publiczna
Podziel się:

14 października 1964 roku w Tokio miała miejsce jedna z największych sensacji w historii igrzysk. Billy Mills pokonał wielkich faworytów biegu na 10 kilometrów. A historię lekkoatleta ten ma doprawdy niezwykłą…

Tokio. 14 października 1964 roku. Na Stadionie Olimpijskim słychać rytmiczne bicie dzwonka. Dla walczących na bieżni jest sygnałem. Rozpoczęło się ostatnie, decydujące okrążenie w biegu na 10 000 metrów.

Na czele stawki trwają przepychanki. Ron Clarke z Australii, rekordzista świata, walczy wręcz z Tunezyjczykiem Mohammedem Gammoudim. Skupieni tylko na sobie nie zauważają, że na kilkanaście metrów przed metą, po zewnętrznej stronie swój szturm rozpoczął Billy Mills, Indianin ze szczepu Dakotów. Mało znany biegacz, na którego nikt przecież nie stawiał.

Czytaj też: Recenzja książki: Igrzyska lekkoatletów. Tom 1: Ateny 1896

Billy Mills, osierocony marzyciel

Clarke był faworytem. Cudownym dzieckiem biegów długodystansowych. W Japonii miał ukoronować dominację i w końcu zdobyć złoto. Bo mimo wielkich predyspozycji jeszcze tego nie zdobył. W 1956 roku na start w igrzyskach było jeszcze za wcześnie, postanowiono go jednak wystawić go na ostatnią zmianę sztafety olimpijskiej. On właśnie zapalił znicz na olimpijskim stadionie w Melbourne.

Australijczyk biegał pięknie. Długim krokiem, takim na raz, potrafił pokonać kilka metrów. Był przy tym wielce wydolny i szybki. W grudniu 1963 roku spełnił nadzieje rodaków, ustanawiając na dystansie 10 km wspaniały rekord świata – 28,15,6. Tokio miało być formalnością…

Na ostatnim kółku zaatakował go Mills. Billy urodził się 30 czerwca 1938 roku. Dorastał w biedzie w rozległym i odległym rezerwacie Indian Pine Ridge w południowo-zachodniej Dakocie Południowej. Po wielu latach z nostalgią wspominał dzieciństwo:

Dorastanie w Pine Ridge było wyjątkowe w tym sensie, że nie mieliśmy samochodu, nie wiedzieliśmy, że żyjemy w biedzie, ponieważ ogrody zawsze były w stanie zapewnić jedzenie. Pod wieloma względami byliśmy zamknięci poza amerykańskim snem. Moja młodość była niewinna. Aby pobawić się, jechałem rowerem w jedną stronę 15 mil, do tamy Oglala Dam. Towarzyszyło mi kilku kumpli. Chowaliśmy nasze rowery w zaroślach (…). Bawiąc się rozwijałem kondycję sercowo-naczyniową”.

Ale dzieciństwo przyszłego mistrza olimpijskiego to nie tylko zabawa. To również tragedie. Billy miał osiem lat, kiedy zmarła jego matka. Pięć lat później odszedł ojciec. Jeszcze przed śmiercią tata zdążył opowiedzieć synowi o igrzyskach. Zakorzenił w nim pasję do sportu. To od niego usłyszał historię Jima Thorpe’a, Indianina, który niegdyś święcił olimpijskie triumfy.

Po śmierci rodziców osierocony nastolatek musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Z pomocą przyszedł sport. Mills trenował boks i biegał. Na bieżni zaczął odnosić pierwsze sukcesy. Z nimi przychodziły radość i pewność siebie. Biegając czuł się wolnym człowiekiem. Z czasem robił to na tyle dobrze, że zaczął pojawiać się w krajowej czołówce.

Ale nie wszystko w życiu Billy’ego było idealne. Ze względu na swój kolor skóry często był atakowany. Raz, w trakcie mistrzostw AUU, w czasie robienia pamiątkowego zdjęcia, fotograf wygonił go z kadru. Bo był „ciemny”. Przykrych sytuacji było więcej, a Mills miał przez nie myśli samobójcze. Wspominał:

Męczyła minie ta dyskryminacja i po powrocie do szkoły załamałem się. Otworzyłem okno na ósmym piętrze i już miałem skoczyć, ale wówczas usłyszałem głos ojca: „Nie rób tego”.

Tata zawsze marzył, by syn poszedł w ślady Thrope’a…

Czytaj też: Umierał w biedzie i zapomnieniu, choć był mistrzem olimpijskim

Cudowna ostatnia prosta

W 1962 roku, będąc w wojsku, Billy poznał Earla „Tommy’ego” Thomsona, głuchoniemego trenera biegaczy. Mężczyźni złapali świetny kontakt. „Tommy” przekonał Billy’ego, by trenował mocniej i postarał się o nominację olimpijską. Widział w nim spory potencjał. Rozpoczęli  przygotowania. Te kończyły się dopiero w Tokio.

W Japonii Billy nie słuchał rad, aby odpocząć przed decydującym startem. W ostatnich dniach przed biegiem trenował 200-metrowy, szybki finisz. Wybrał się na blisko 40-kilometrowy bieg… zaledwie cztery dni zawodami. Historia też nie była jego przyjaciółką. Od 1912 roku, gdy bieg na 10 kilometrów pojawił się w programie igrzysk, żaden Amerykanin nie potrafił wygrać tej konkurencji.

Przed finałem był zrelaksowany. Nieznany szerszej publiczności, z życiówką o blisko minutę gorszą od faworyzowanego Clarke’a, nie miał nic do stracenia. Potem biegł, starając się utrzymywać równe tempo. W połowie wyścigu tylko czterech biegaczy wciąż dotrzymywało kroku Clarke’owi: Mohammed Gammoudi z Tunezji, Mamo Wolde z Etiopii, Kokichi Tsuburaya z Japonii i właśnie Mills. Tsuburaya, lokalny faworyt, odpuścił jako pierwszy, a następnie Wolde. Billy też miał kryzys. W połowie dystansu zdawało mu się, że utrzymuje tempo na rekord świata. I że nie da rady tak biec do końca. Ale jakiś wewnętrzny duch nie pozwolił mu się poddać…

Na ostatniej prostej zaserwował rywalom to, co trenował kilka dni wcześniej – piekielnie szybki, krótki sprint.

Na ostatnie okrążenie wybiegłem obok Clarke’a a razem z Gammoudim. Clarke obawiał się, że zostanie zablokowany, i rozpoczął atak. Wypchnął mnie na trzeci tor, tak że omal nie upadłem (…). Kiedy wybiegaliśmy z ostatniego łuku, ryk kibiców przeplatał się z ciszą i moim głosem: „Mogę wygrać, mogę wygrać”.

I zrobił to. Sprawił przy tym gigantyczną sensację. Nawet sędziowie pytali go, kim jest. A on tłumaczyć już nie musiał. Był mistrzem olimpijskim. Poprawił życiowy wynik aż o 45 sekund. A Clark, wielki rywal? W Tokio dobiegł trzeci. Ozłocić próbował się jeszcze w Meksyku, ale zajął 5. miejsce na 5000 m i 6. miejsce na 10 000 m, przegrywając nie tyle z konkurentami, co z chorobą wysokościową. Z bieżni schodził jako jeden z najlepszych biegaczy, którzy nigdy nie zdobyli ważnego tytułu. Poszedł w politykę.

Billy Mills w 2010 roku fot. domena publiczna
Billy Mills w 2010 roku fot. domena publiczna

A Billy? W Japonii wystartował jeszcze w maratonie, gdzie był 14. Po igrzyskach nie osiągnął już większych sukcesów, choć pobił kilka rekordów. To też może świadczyć o skali tokijskiej niespodzianki.

On, Billy Mills, pierwszy od czasów Jimm’a Thrope mistrz olimpijski, w którym płynęła indiańska krew, zszedł z lekkoatletycznej sceny niemal tak szybko, jak się nań pojawił. Potem zajął się pomocom rdzennym Amerykanom. Założył fundację, która starała się zaspokajać podstawowe potrzeby Indian. I edukację. Chętnie angażował się w sprawy cukrzyków, bo sam cierpi na tę chorobę.

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top