historiasportu.info

Paolo Rossi i tragedia Sarriá

Paolo Rossi w 1982 roku
Podziel się:

Rok 1982 był jego rokiem. Błysnął na mundialu. Strzelał bramki, wygrywał nagrody indywidualne. Był opoką Italii. A jego występ przeciwko Brazylijczykom w Hiszpanii ocierał o ideał. 23 września 1956 roku w Prato urodził się Paolo Rossi.

5 lipca 1982 roku. Stadion Sarriá w Barcelonie. Trwa mecz o awans do półfinału mistrzostw świata. Mecz określany później jednym z najpiękniejszych w dziejach futbolu. Włosi grali z Brazylijczykami. Faworytami byli ci druzy. Bo Brazylijczycy grali pięknie. Niezwykle ofensywnie. Zespół tworzyli piłkarze nietuzinkowi. A przewodził im Sócrates. W pierwszej rundzie pokonali ZSRR (2:1) i rozbili wręcz Szkotów i Nowozelandczyków (4:1 i 4:0). Ta drużyna musiała wygrać mundial.

Z drugiej strony stanęli Włosi, wobec których naród nie miał wielkich oczekiwań. W pamięci kibiców wciąż pojawiały się obrazki ze skandalu bukmacherskiego sprzed dwóch lat, w który zaangażowało się wielu graczy. W tym Paolo Rossi, który choć powrócił do gry po dyskwalifikacji dopiero kilka tygodni wcześniej, to został powołany na mistrzostwa świata przez trenera Enzo Bearzota. I decyzja ta wzbudziła niemałe kontrowersje. Przecież na włoskich boiskach biegał inny świetny snajper, Roberto Pruzzo. Ale trener miał swoją wizję. Ba, wierzył, że Rossi jest niewinny, że meczów ustawiać nie mógł. Już po jego śmierci w grudniu 2010 roku, załamany „Pablito” tak o nim mówił:

Dla mnie był jak ojciec. Jemu wszystko zawdzięczam, bez niego nie zrobiłbym tego, czego dokonałem. Był człowiekiem niezwykłej uczciwości i trenerem wielkiego kalibru”.

Czytaj też: Dogrywki i najsłynniejszy rzut karny. Piłkarskie mistrzostwa Europy w 1976 r.

Paolo Rossi i wyzwolenie

Sam Bearzota też nie miał dobrej prasy, bo z dziennikarzami praktycznie nie rozmawiał. A ci mieli pożywkę, bo pierwsza runda hiszpańskiego mundialu nie przyniosła Italii wygranej. Trzy remisy grupowe, w tym bezbramkowy z Polską, tylko potwierdzały, że w meczu z Canarinhos gracze Squadra Azzurra będą Kopciuszkiem.

Spotkanie miało zdecydować, kto zagra w półfinale, bo oba zespoły poradziły sobie w pierwszych meczach drugiej rundy z Argentyńczykami, wtedy jeszcze mistrzami świata. Pierwszy gwizdek zabrzmiał dokładnie o 17:15. I od początku brazylijscy faworyci chcieli zaznaczyć, że nie interesuje ich nic innego, jak tylko ofensywna gra i triumf. Futbol jednak nie lubi prostych rozwiązań…

W piątej minucie Cabrini posłał dośrodkowanie w pole karne Brazylii. Najwyżej wyskoczył Rossi i głową pokonał bramkarza. To był jego pierwszy gol w mistrzostwach. „Pierwszego gola przeciwko Brazylii zapamiętałem jako najlepszego w życiu. Nie miałam czasu o niczym myśleć. Miałem poczucie wyzwolenia. To niesamowite, jak jedna chwile może radykalnie cię zmienić. Koniec z psychicznymi i fizycznymi blokadami. Po tym golu wszystko poszło naturalnie” – wspominał po latach.

Siedem minut później wyrównał Sócrates i to brazylijski zespół był w półfinale. Ale „Pablito” odpalił ponownie. W 25. minucie przejął zbyt krótkie podanie Cerezo i było 2:1. Druga połowa była fantastyczna. Bramkarze mieli sporo pracy. W 68. minucie Falcão wyrównał. Znów Brazylia była bliższa awansu.

I w 74. minucie Rossi przemienił Kopciuszka w piękną księżniczkę, zmieniając tor lotu piłki uderzonej przez  Tardelliego. Zanotował hat-tricka. Rywale nie odpowiedzieli. Zoff bronił fenomenalnie. Koniec. Włochy grały dalej.

Czytaj też: Recenzja książki: Calcio. Historia włoskiego futbolu

„Muszę grać mądrze”

Bohater Rossi był szybkim napastnikiem, potrafiącym grać w ciasnych przestrzeniach pola karnego. Miał wyczucie czasu. O sobie samym mówił:

Prawie nigdy nie zdobywam bramek siłą, zazwyczaj wygrywam te dwa metry, które kosztowały przeciwnika bramkę. Dla mnie gra bez piłki jest kluczowa, zaznaczanie swojej obecności, gdy piłki nie ma, jest niezbędne. Nie zostałem przecież obdarzony świetną sylwetką, dlatego muszę grać mądrze”.

W Brazylii porażka nabrała kształtu dramatu, a lokalna prasa natychmiast nazwała ją tragedią Sarriá, zaś starszym kibicom przypomniał się rok 1950 i przegrana z Urugwajem. Po ostatnim gwizdku na włoskich ulicach roiło się od kibiców. Wtedy uwierzyli, że mogą zdobyć mistrzostwo, po długich 44 latach oczekiwania. Paolo tą jedną grą został zrehabilitowany, a w kolejnych meczach z Polską i finale z Niemcami, jako pełnoprawny lider, poprowadził drużynę do tytułu. Został królem strzelców mistrzostw. Potem zdobył złotą piłkę. I na stałe wyrył swoje nazwisko we włoskich, zakochanych w futbolu sercach.

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top