Wszędobylski gruz i pył mógł im przeszkadzać. Warszawa była przecież jedną, wielką ruiną. Był 5 sierpnia 1945 roku, kiedy na starcie stanęli biegacze – 122 śmiałków. Trasę Zamek-Belweder obliczono na 3200 metrów, ale nie o liczby wówczas chodziło. Nie o wyniki. Bieg „Kuriera Codziennego” ulicami zburzonej stolicy był manifestacją życia wśród ruin.
Dwanaście miesięcy wcześniej w tym samym miejscu wybuchło Powstanie Warszawskie. Po jego zakończeniu oddziały Technische Nothilfe rozpoczęły akcję niszczenia i grabieży miasta. „Warszawa musi zostać zburzona, gdy tylko nadarzy się ku temu sposobność” – miał powiedzieć Hitler. I owa sposobność nadeszła. Przez cztery miesiące, od października 1944 do stycznia 1945 roku niemiecki okupant zniszczył blisko 30% lewobrzeżnej części miasta. Czas nie zniszczył fotografii, dokumentujących tamte wydarzenia.
Dwie sprzeczności
W maju 1945 roku wojna się skończyła. Ludzie wracali do domów. Sportowcy również. I pewnie wielu z nich ogarnęło zdumienie na wieść, że w pierwszych dniach sierpnia dojdzie ulicznej rywalizacji. Niesieni tym zdziwieniem, a może i perspektywą pierwszej, swobodnej konfrontacji sportowej, przybyli do stolicy znani zawodnicy jeszcze przed 1939 rokiem. Ale i nowicjusze. Był Jan Staniszewski ze stołecznej Syreny, niejaki Głuszka rodem z Częstochowy, który zresztą miał znajdować się w dobrej formie. Z Opola przyjechał Stefan Pruszkowski, który ledwie miesiąc wcześniej zwyciężył w I Biegu Ulicznym Ziemi Opolskiej. Ten przedwojenny płotkarz startem w Warszawie kończył sportową karierę.
Kiedy padł strzał sygnalizujący start zderzyły się ze sobą dwie sprzeczności. Życie i śmierć. Radość i smutek. Zamek Królewski, wówczas wielka sterta szarych kamieni, i kolorowi biegacze, cieszący się z każdego pokonanego metra. Ale i zwykli Warszawiacy dopisali. Tłumnie oblegli drogę.
„Cała trasa, od Placu Zamkowego do Belwederu, obstawiona była gęsto publicznością. Entuzjazm widzów był zupełnie wyjątkowy. Do zawodników wbiegających z Krakowskiego Przedmieścia w Nowy Świat, przyłączył się z tłumu widzów jakiś starszy pan, który w zwykłym ubraniu i butach kończył bieg” – opisywał „Przegląd Sportowy”.
Ruiny nie przeszkadzały nikomu…
Czytaj też: Wilson Kiprugut, biegacz, od którego wszystko się zaczęło
Wacław Feryniec, pierwowzór wasyla
Startujących pogodził Wacław Feryniec, dwudziestoletni żołnierz w stopniu porucznika, wówczas szerzej nieznany społeczności lekkoatletycznej. Trasę pokonał w czasie 9.43,3. Drugi był rzeczony Staniszewski, który, jak pisał dziennikarz „Sportu”, „wykazał doskonała formę, jednakże w trakcie biegu nadwyrężył sobie mięsień. Pomimo szalonego bólu, ukończył on bieg w czasie 10.01”.
Zwycięzca finiszował jakby nie zmęczony. Uścisnął kilkanaście, może i kilkadziesiąt dłoni – ministrów, redaktorów, przedstawicieli firm, choćby LOT-u czy Wedla. Odebrał nagrodę rzeczową, którą był zegar. Od razu mówiono o nim, jak o nowej gwieździe bieżni. Zapytany o to, gdzie i kiedy zdążył się przygotować, odparł krótko:
– Właściwie dopiero w tym roku, przecież dotąd cały czas byłem na froncie. Jestem jednym z pierwszych żołnierzy dywizji Kościuszki. Walczyłem w pierwszej Brygadzie Pancernej…
Faktycznie, Wacław Feryniec był dowódcą czołgu T-34 o numerze bocznym 102. Dziewiętnaście lat po opisywanym biegu stał się jednym z pierwowzorów por. Wasyla Semena/Olgierda Jarosza w kultowym serialu „Czterej pancerni i pies”. Grał go Roman Wilhelmi.
Talent Wacława dostrzegł Kazimierz Kucharski, olimpijczyk z Berlina, przed wojną jeden z najlepszych średniodystansowców. Był pod wrażeniem jego umiejętności. Prorokował, że będzie on jednym z najlepszych biegaczy. Zapraszał na treningi do Warszawy. Obiecał opiekę.
Kucharski dotrzymał słowa. Zabierał Ferynieca na kolejne mecze lekkoatletyczne. A tych z czasem było co raz więcej. Żaden jednak nie miał takiej symboliki, jak pierwszy powojenny bieg „Kuriera Codziennego”. Bieg życia w ruinach zniszczonej stolicy…
Czytaj też: Irena, Ewa, Halina i Teresa – złote dziewczyny z Tokio
Źródła:
1. Przegląd Sportowy. R. 1, 1945, nr 5, s. 1.
2. Sport : tygodnik. 1945, nr 2, s. 2.