W 1988 r. Eddie Edwards skradł show w Calgary. „Orzeł” może nie latał daleko, ale wzbudził powszechną sympatię. 12 lat później podobną historię stworzył Éric Moussambani, „Węgorz” z Gwinei Równikowej, który pomimo niewielkich możliwości treningowych i słabego wyniku i tak został bohaterem igrzysk. W myśl ponadczasowej idei Pierre’a de Coubertina – „istotą igrzysk nie jest zwyciężyć, ale wziąć udział. Nie musisz wygrać, bylebyś walczył dobrze”.
We wtorek, 19 września 2000 r. w Sydney International Aquatic Centre, gdzie o olimpijskie medale rywalizowali pływacy, pojawia się Éric Moussambani. 23-letni reprezentant Gwinei Równikowej przyjechał na igrzyska dzięki tak zwanej „dzikiej karcie” — temu samemu schematowi, dzięki któremu rzeczony Eddie „The Eagle” Edwards, wówczas tynkarz, został dopuszczony do startu w skoczni narciarskiej na Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Calgary w 1988 r.
Na 50-metrowym basenie, w ciągu niespełna dwóch minut, zdobył serca milionów ludzi na całym świecie. Nie dlatego, że pobił rekord świata, nie dlatego, że zdobył złoto, czy stoczył fenomenalny bój z rywalami. Éric po prostu przepłynął wymagany dystans. Tak, jak potrafił najlepiej.
Czytaj też: Historia pływania: niezwykła czwórka
Przez hotelowy basen na igrzyska
Gwinea Równikowa jest jednym z najmniejszych państw afrykańskich. Pierwszy raz na igrzyskach olimpijskich jej reprezentanci pojawili się w 1984 r., w Los Angeles, 16 lat po odzyskaniu przez kraj niepodległości. Do dzisiaj na najważniejszej imprezie czterolecia wiedzie im się — co tu dużo mówić — marnie. Jak dotąd żaden reprezentant tego kraju nie zdobył medalu olimpijskiego. Nie znaczy to, że o żadnym nie było głośno.
Dla Érica Moussambaniego wyjazd do Australii był spełnieniem chłopięcych marzeń. Gdy tylko dowiedział się, że MKOl umożliwi mu występ, rozpoczął przygotowania w jednym z hotelowych basenów, który miał niespełna 20 m długości i otwarty był tylko przez godzinę. Dlaczego wybrał taki obiekt? Bo na przełomie XX i XXI w. w Gwinei Równikowej zwyczajnie większego i lepszego nie było. Trenował sam, bez jakiegokolwiek fachowego wsparcia. Chyba że za trenerskie rady służyć mogą wskazówki udzielane mu przez rybaków…
Do Sydney podróżował trzy dni i była to jego pierwsza zagraniczna wycieczka w życiu, dlatego cieszył się jej każdym momentem. Na australijskiej ziemi wylądował z 50-funtowym banknotem w kieszeni. Tylko tyle i aż tyle, biorąc pod uwagę fakt, że w bogatej w zasoby ropy naftowej Gwinei Równikowej władze niechętnie dzieliły się z obywatelami zarobionymi pieniędzmi. Ale Éric otrzymał jeszcze jedną możliwość. Niemierzalną metrycznie, dającą olbrzymią satysfakcję – w trakcie ceremonii otwarcia był chorążym reprezentacji i dumnie niósł flagę swojego kraju.
Czytaj też: Przebierańcy, dowcipnisie i zwyczajni kanciarze. Najbardziej „kreatywni” oszuści w dziejach sportu
Olimpijski start
Po tym, jak bezpośredni rywale Moussambaniego, Bare i Oripov, popełnili falstart, w Sydney International Aquatic Centre zapanowało zamieszanie. Para popłynęła z powrotem do swoich bloków i wyszła z basenu, tylko po to, by zostać zdyskwalifikowaną za swoją nadgorliwość. Gdy pozostał tylko jeden zawodnik, zakładano, że rywalizacja zostanie przerwana i Éric przejdzie do następnej rundy bez wskakiwania do wody. Tyle że po naradzie sędziowie podjęli decyzję, że pływak będzie musiał zmierzyć się z czasem, na oczach 17 tys. widzów.
Moussambani, zwany też „Węgorzem”, wystartował na dystansie 100 m stylem dowolnym, choć przygotowywał się do dwukrotnie krótszej rywalizacji. Ustawił się na słupku startowym oznaczonym numerem 5 i gdy usłyszał sygnał, wskoczył do wody. W tym momencie publiczność eksplodowała. Pływak samotnie pokonywał kolejne metry, ale jego tempo było dalekie od ideału, choć widać było, że mocno się stara. Pierwsze 50 m pokonał w czasie 40 s. Jak się potem okazało, obrał złą taktykę i przez całą drugą część musiał walczyć sam ze sobą. Słabł z każdym ruchem.
Komentujący wydarzenia sprawozdawcy BBC stwierdzili nawet, że za chwilę Éric złapie linę i zrezygnuje. Ambicja wzięła górę. Niesiony głośnym dopingiem kibiców Gwinejczyk ukończył zawody. Czas? 1.52.72 – dwukrotnie gorszy od rywali. Ale nie wynik był tego dnia najważniejszy.
Rok później Éric wystartował w mistrzostwach świata, gdzie zajął 88. miejsce. Startowało 92 pływaków. Cztery lata później, po wielu miesiącach treningów, udało mu się przepłynąć ten sam dystans w 57 s! Treningi, pasja i uczucie, jakim darzył pływanie, pozwoliły mu znacząco poprawić swoje wyniki.
Nie wynik, a udział
Zainteresowanie mediów jego bohaterskim wyczynem było tak duże, że działacze olimpijscy zostali zmuszeni do zapewnienia mu tłumacza i osobistego asystenta, który miał pomóc mu w radzeniu sobie z ponad setką próśb o wywiady do telewizji, gazet i czasopism. Nazywając Moussambaniego „Eric The Eel”, pracownicy z działu marketingu Speedo wyposażyli go w specjalistyczne ubranie i obiecali „stałe zaangażowanie” w karierę pływaka. Przy okazji budując korzystny wizerunek firmy.
Po powrocie do wioski olimpijskiej Moussambani został też okrzyknięty ucieleśnieniem ducha igrzysk, a każda jego wycieczka była dźwięczna spontanicznymi oklaskami. Swoją ambitną postawą w Sydney zaskarbił sobie gigantyczną sympatię kibiców, rywali i osób związanych z pływaniem. Zyskał też popularność, którą bardzo umiejętnie wykorzystał: po tamtym występie w jego ojczyźnie wybudowano dwa nowe baseny. Takie z prawdziwego zdarzenia, a on sam mógł szkolić na nich swoich następców.
Zapytany, jak wspomina swój start i reakcje ludzi, po latach odpowiedział:
„Byłem pierwszym pływakiem z mojego kraju, który wystartował w międzynarodowych zawodach w pływaniu na 100 m stylem dowolnym. To dla mnie ważne osiągnięcie, nawet jeśli mój czas 1:52 nie był zbyt dobry. Duch olimpijski polega przecież na braniu udziału i myślę, że dzięki sile i temu duchowi stałem się sławny. […] Nagle zacząłem też oglądać siebie i swój wyścig we wszystkich stacjach telewizyjnych na całym świecie. Udzieliłem również wielu wywiadów, a to wszystko całkowicie zmieniło moje życie. Dzięki temu mogę promować sport i pływanie w mojej ojczyźnie”.