historiasportu.info

„Futbolowa gorączka”. Pamiętnik wspomnień ze stadionów i życia

Podziel się:

„Futbolowa gorączka” to jedna z najlepszych książek o piłce nożnej, jej kibicach i relacjach damsko-męskich. Nick Hornby podzielił się w niej swoimi przeżyciami jako zagorzały fan Arsenalu, łącząc sarkazm i dowcip ze spostrzeżeniami społecznymi. To nie tylko piłkarska opowieść, ale przede wszystkim studium dojrzewania i męskości Przekonaj się, dlaczego piłka nożna to nieokiełznana pasja, która wyznacza rytm życia i przeczytaj „Futbolową gorączkę”, której wznowienie właśnie ukazało się na rynku nakładem Wydawnictwa SQN.

Książka jest dostępna na:

https://bit.ly/historia-goraczka

Fragment książki

Piłka nożna zbyt dużo dla mnie znaczy, zacząłem ją utożsamiać ze zbyt wieloma rzeczami. Czuję, że obejrzałem o wiele za dużo meczów, wydałem za dużo pieniędzy i przejmowałem się Arsenalem, chociaż powinienem przejmować się czymś zupełnie innym. Poza tym oczekiwałem zbytniego zaangażowania ze strony przyjaciół i rodziny. Pomimo to zdarza się jednak, że pójście na mecz jest najbardziej odpowiednim i przyjemnym sposobem spędzenia wolnego czasu, jaki przychodzi mi do głowy. Jak wtedy, kiedy Arsenal grał z Evertonem w rewanżowym spotkaniu podczas kolejnego półfinału Pucharu Ligi.

Termin tego meczu przypadał cztery dni po innej ważnej potyczce – z Manchesterem United w ramach Pucharu Anglii. Arsenal zwyciężył wówczas 2:1, lecz dopiero po tym, jak wykonujący rzut karny McClair posłał piłkę wysoko ponad poprzeczką, prosto w wiwatujący tłum na North Bank (po tym fakcie Nigel Winterburn zachował się wobec McClaira wyjątkowo nieprzyjemnie: poszedł za nim do linii środkowej, głośno manifestując brak sympatii, co było jednym z pierwszych sygnałów świadczących o żenująco kulawej dyscyplinie w tamtym składzie Arsenalu). Ów tydzień był zatem zupełnie wyjątkowy, zwłaszcza że na stadionie zgromadziły się niespotykane tłumy – w sobotę pięćdziesiąt trzy tysiące ludzi, w środę pięćdziesiąt jeden tysięcy.

W rewanżu pokonaliśmy Everton 3:1 (w sumie w dwumeczu było 4:1), co można uznać za wynik w pełni zasłużony i zadowalający, choć musieliśmy na niego długo czekać. Na cztery minuty przed przerwą Rocastle uniknął pułapki ofsajdowej Evertonu, minął Southalla i strzelił daleko obok całkiem pustej bramki. Trzy minuty później Hayes również się przedarł pod bramkę, lecz tym razem Southall sfaulował go w odległości kilkunastu centymetrów od linii bramkowej. Hayes osobiście wykonywał rzut karny i podobnie jak McClair uderzył wysoko ponad poprzeczkę. Publiczność odchodzi od zmysłów z frustracji i przejęcia. Rozglądasz się i widzisz zafrasowane twarze całkowicie pochłonięte grą. Pomruki rozchodzące się wokół boiska po wyjątkowo dramatycznych sytuacjach trwają przez całą przerwę, gdyż jest o czym rozmawiać. Na początku drugiej połowy Thomas podcina piłkę nad Southallem i trafia do siatki. Prawie pękasz z ulgi, a wrzawa, którą widzowie witają gola, ma w sobie szczególną głębię. Czujesz ją tylko wtedy, gdy wszyscy na stadionie poza kibicami drużyny przeciwnej wkładają we wrzask całe serce, nawet ludzie na górnych miejscach za piętnaście funtów. Chociaż Heath wkrótce wyrównuje, niedługo później Rocky rehabilituje się za poprzednie niepowodzenie, a Smith trafia ponownie. Całe Highbury ożywa, ludzie krzyczą i ściskają się z radością, oczekując kolejnego finału na Wembley i ciesząc się ze stylu, w jakim zwyciężył ich klub. Świadomość uczestniczenia w takim wydarzeniu jest zupełnie nadzwyczajna – wiesz, że bez ciebie i tysięcy tobie podobnych wieczór nie byłby taki sam.

"Futbolowa gorczka" - okładka książki
„Futbolowa gorczka” – okładka książki

To absurdalne, ale jak dotąd jeszcze nie napisałem, że piłka nożna jest cudownym sportem. Rzecz jasna to oczywiste. Gole mają pewną szczególną wartość, której nie sposób dostrzec w punktach, biegach czy setach. Zawsze towarzyszy im dreszczyk emocji, ten dreszczyk, który się pojawia, gdy ogląda się coś, co zdarza się tylko trzy lub cztery razy w ciągu całego meczu, i to jeśli ma się szczęście. Gdy masz pecha, nie przeżyjesz tego wcale. Uwielbiam tempo gry i niemożność przewidzenia rozwoju sytuacji. Uwielbiam, jak wielcy mężczyźni przegrywają z małymi (jak choćby Adams z Beardsleyem) w sposób, jakiego nie spotyka się w innych sportach kontaktowych. Poza tym wiem, że lepsza drużyna niekoniecznie musi wygrać. Należy też wziąć pod uwagę muskulaturę graczy (z całym szacunkiem dla Iana Bothama i reprezentacji Anglii w rugby, bardzo niewielu piłkarzy ma nadwagę), a także konieczność połączenia siły i inteligencji. W rezultacie piłkarze wyglądają pięknie, nieco jak tancerze w balecie, co jest zjawiskiem niespotykanym w innych sportach. Doskonały szczupak lub świetny strzał z woleja sprawiają, że ciało piłkarza nabiera gracji i przybiera postawę, której nigdy nie da się dostrzec u niektórych sportowców.

To jednak jeszcze nie wszystko. Podczas meczów takich jak półfinał z Evertonem, chociaż podobne wieczory są z natury rzeczy rzadkie, masz wrażenie, że znalazłeś się we właściwym miejscu o właściwym czasie. Gdy jestem na Highbury i oglądam ważne spotkanie albo na Wembley w trakcie jeszcze istotniejszego spotkania, czuję się tak, jakbym znajdował się w centrum całego świata. Czy coś takiego może się wydarzyć kiedy indziej? Jeśli kupisz bilet na premierowe przedstawienie Andrew Lloyda Webbera, i tak masz świadomość, że spektakl będzie wystawiany całymi latami, więc po jego obejrzeniu będziesz się musiał ludziom pochwalić, że poszedłeś nań wcześniej niż oni. Takie zachowanie jest, rzecz jasna, niespecjalnie godne pochwały i całkowicie psuje wrażenie. Jeśli z kolei obejrzałeś Rolling Stones na Wembley, zawsze pozostaje świadomość, że nawet takie koncerty są obecnie częste, toteż brak im wyjątkowości meczów piłkarskich. Nie są nowiną w takim sensie, w jakim za nowinę należy uznać półfinałowe starcie Arsenalu z Evertonem. Kiedy następnego dnia spojrzysz w dowolną gazetę, znajdziesz w niej szczegółowy opis wieczoru, w którym uczestniczyłeś. Wystarczyło się pojawić i trochę pokrzyczeć.

Nie znajdziesz tego wszystkiego poza stadionem piłkarskim. W całym kraju nie istnieje nic takiego, co pozwoliłoby ci poczuć się tak, jakbyś znalazł się w centrum wydarzeń. Nie ma znaczenia, do którego klubu pójdziesz, jakie przedstawienie czy film obejrzysz, jakiego koncertu wysłuchasz lub w której restauracji zjesz kolację. Gdzie indziej życie będzie się toczyło pod twoją nieobecność tak samo jak zawsze. Gdy jestem na Highbury i oglądam mecze w rodzaju tego półfinału, czuję, że reszta świata zgromadziła się za bramami stadionu i zamarła w oczekiwaniu na wynik końcowy.

O książce

Futbolowa gorączka Nicka Hornby’ego to legendarna już pozycja piłkarska, która sprzedała się w milionach egzemplarzy i zdobyła wiele nagród.

„Zakochałem się w piłce nożnej tak, jak później zakochiwałem się w kobietach: nagle, niewytłumaczalnie, bezkrytycznie, nie myśląc o bólu ani kłopotach, jakie będą temu towarzyszyły”.

Dla wielu ludzi piłka nożna to po prostu rozrywka, inni traktują futbol jak rytuał, ale są i tacy, dla których piłkarskie wzloty i upadki są elementem codzienności. W przypadku Nicka Hornby’ego piłkarska pasja była jedną z niewielu stałych w życiu, a jego istotne elementy – dorastanie, wyprowadzka z rodzinnego domu oraz związki, zarówno z rodziną, jak i kobietami – rzadko wydawały mu się tak proste i nieskomplikowane jak miłość do ukochanego klubu.

Tryskająca dowcipem i szczerością Futbolowa gorączka, laureatka nagrody William Hill Sports Book of the Year, w doskonały sposób obrazuje, co naprawdę znaczy być fanem piłki nożnej, a tym samym – co znaczy być mężczyzną. Należy do najlepszych pozycji poświęconych piłce nożnej ostatniego ćwierćwiecza. Ale tak naprawdę dzieła Hornby’ego nie sposób zaliczyć do konkretnej kategorii – właśnie dlatego może spodobać się wszystkim.

Książkę polecają

Nick Hornby wziął cały bagaż emocji – od dzikiej radości po rozpacz – i ubrał je w słowa, przepięknie, lecz niezwykle prosto. My zaś, futbolowe świry, nie musieliśmy już szukać z detektywistycznym zacięciem piłkarskich śladów w innych książkach. Dostaliśmy lekturę o sobie, o swoich rozterkach. Nikt nigdy tak pięknie nie opisał uczucia, jakim od dziecka darzę piłkę nożną.

Przemysław Rudzki, Kanał Zero/Canal+ Sport

My wszyscy z niego: i piszący o futbolu, i jego fani. Nikt nie opisał okrucieństw naszego losu z równie bezlitosną precyzją i z równie oswabadzającym humorem. Nikt nie pokazał tak dobitnie, że na futbol nie ma terapii. Jedna z najważniejszych książek mojego życia, nawet jeśli mam pecha kibicować zupełnie innej drużynie.

Michał Okoński, „Tygodnik Powszechny”

Legendarna książka. Literatura piękna – Hornby posługuje się językiem wcześniej zarezerwowanym tylko dla piszących o „poważniejszych” sprawach niż futbol. Jedna z pierwszych pozycji niby-piłkarskich, ale tak naprawdę o życiu.

Piotr Żelazny, założyciel i współwydawca „Kopalni – sztuki futbolu”

Czy problemy w dzieciństwie mogą doprowadzić do… obsesji na punkcie klubu piłkarskiego? Autor udowadnia, że futbol to naprawdę coś więcej niż kwestia życia i śmierci. Może być zarówno terapią, ucieczką od problemów, jak i przekleństwem, które rozwala życie. Niezwykła historia zwykłego kibica? A może historia wielu z nas? Czyta się jednym tchem.

Paula Duda, Polski Związek Piłki Nożnej

Są książki, które przeczytać trzeba, nie wypadać ich nie znać. Tak jest z Futbolową gorączką. A po lekturze robi się człowiekowi lżej, że w swojej futbolowej obsesji nie jest sam i nie jest dziwakiem.

Joanna Wiśniowska, „Gazeta Wyborcza” i „Wysokie Obcasy”

Nikt tak pięknie nie mówi o miłości… do futbolu jak Nick Hornby. Dzięki niemu zrozumiałam, że nie jestem w tym szaleństwie sama. Futbolowa gorączka to słodko-gorzka opowieść pokazująca kibicowanie takim, jakim jest.

Zuzanna Walczak, groundhopperka

Blog historiasportu.info objął patronatem medialnym "Futbolową gorączkę"
Blog historiasportu.info objął patronatem medialnym „Futbolową gorączkę”
0 0 Głosy
Article Rating
Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze

Facebook:

Ostatnie wpisy:

Starsze teksty:

Archiwa

Warto zobaczyć

Mistrz dla mistrzów. Hakeem Olajuwon

Podziel się:

Rudy Tomjanovich, po czwartym meczu finału z Orlando Magic, wyraźnie wzruszony, powiedział: „Nigdy nie lekceważ serca mistrza!”. Był 14 czerwca 1995. Finał w którym Houston Rockets, we własnej hali, odprawiali z kwitkiem

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top