Kim był Mário Coluna? Legenda Benfiki i portugalskiego futbolu, nazywany „Świętą Bestią”, przez lata był liderem zarówno na boisku, jak i poza nim. Kapitanem, mentorem Eusébio i bohaterem złotej ery Benfiki Lizbona.
19 lutego 1969 roku. Ćwierćfinał Puchar Europy Mistrzów Klubowych. Benfica gra z Ajaxem. W pewnym momencie do Johana Cruijffa, dwudziestodwuletniej nadziei holenderskiego futbolu, doskakuje Mário Coluna. Pochodzący z Mozambiku, grający dla Portugalii piłkarz, łapie za szyję przyszłą gwiazdę piłki. Nie kalkuluje. Być może chce jeszcze pobudzić swoich kolegów z zespołu, bo Benfica gra tamtego dnia… bardzo przeciętnie. Ostatecznie portugalska drużyna przegrywa 1:3, a później – po dodatkowym spotkaniu – żegna się z rozgrywkami. Ale „Święta Bestia” tym jednym zachowaniem udowadnia, że jest prawdziwym liderem. I na boisku i poza nim.
Wszechstronny chłopiec
Mario Coluna urodził się w Inhaca, w Mozambiku, 6 sierpnia 1935 roku. Od najmłodszych lat w kwestiach sportowych był niespotykanie wszechstronny. Grał w koszykówkę, skakał wzwyż, ocierając się nawet o możliwość startu na igrzyskach olimpijskich w Helsinkach. Ale kumulację zdolności ruchowych ujawnił na boisku. Gdy grał w piłkę ówcześni mozambijscy obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia. Widział na boisku więcej, niż przeciętny gracz. Dryblował jak najlepsi w Europie. Potrafił uderzyć, nie dając bramkarzowi szans na reakcję. W barwach rodzinnego Desportivo Maputo, w jednym tylko meczu, potrafił zdobyć siedem bramek. Miał tę bożą iskrę, z którą nie każdy się urodził. Uchodził za największą gwiazdę tamtejszego futbolu, przynajmniej do pojawiania się innego geniusza, Eusebio.
W 1954 podpisał umowę z SL Benfica. „Orłom” z Lizbony był wierny przez kolejne szesnaście lat. Zagrał dlań 677 meczów, w których strzelił 150 goli. Dwukrotnie triumfował w Pucharze Europy (1961 i 1962), a w finale tych rozgrywek wystąpił jeszcze trzy razy. Co ciekawe, był drugim afrykańskim zawodnikiem, który uniósł Puchar Europy; pierwszym był José Águas z Angoli.
|Czytaj też: Jak polityka zatrzymała transfer Eusébio
Lider
I liczb można by przytoczyć jeszcze kilka, ale to nie one w pełni oddają wyjątkowość „Świętej Bestii”. Mário Coluna był bowiem prawdziwym przywódcą tamtej grupy. To on stał się mentorem Eusebio. Słynął z siły i wytrzymałości. Na murawie uwalniał swoją kreatywność. To on w najważniejszych momentach potrafił pociągnąć kolegów do lepszej gry, choćby strzelając bramki w obu wygranych finałach europejskiego pucharu. Wreszcie to on emanował spokojem i elegancją w momentach, w których innym drżały nogi. Pewnie dlatego przez lata nosił opaskę kapitańską – w klubie i reprezentacji.

W portugalskim trykocie w 1966 roku wywalczył trzecie miejsce na angielskim World Cup. W reprezentacji zagrał 57 razy, strzelając osiem bramek. Jego pierwszy mecz miał miejsce 4 maja 1955 roku w meczu towarzyskim ze Szkocją, który Portugalczycy przegrali 0:3. A ostatni raz reprezentował kraj 11 grudnia 1968 roku w meczu eliminacyjnym do Mistrzostw Świata z Grecją. Antoni Simões, kolega z kadry:
– Jego oczy mówiły same. Na boisku i poza nim Coluna był wzorem dla innych. Jak ojciec przy stole. Nie musiał mówić, żeby wszyscy wiedzieli, jak się zachować.
Gdy w 1970 roku przechodził do Olympique Lyon, gdzie w 1972 kończył karierę, Benfica zorganizowała mu pożegnalny mecz z reprezentacją Europy, w której składzie grali m.in.: Dragan Džajić, Geoff Hurst, Bobby Moore, Uwe Seeler, Luis Suárez czy Johan Cruyff – ten sam, którego w ferworze walki złapał za szyję rok wcześniej.
|Czytaj też: Nie salutował w Berlinie. Piłkarzy prowadził twardą ręką
Geniusz Mario Coluna
Pod koniec kariery Coluna wrócił do rodzinnego Mozambiku, byłej kolonii Portugalii, i został trenerem reprezentacji narodowej. Następnie został szefem mozambickiej federacji piłkarskiej i ministrem sportu. Po jego śmierci, w lutym 2014 roku, ówczesny prezes Benfiki Luis Filipe Vieira, powiedział o nim:
– Był i zawsze będzie piłkarskim geniuszem, który promował piłkę nożną i sprawił, że Sport Lisboa e Benfica zyskał reputację międzynarodową.
Coluna był w cieniu wielkiego Eusebio, który swoją finezją i niespotykaną umiejętnością trafiania do bramki rywali, faktycznie nieco go przyćmił. Ale nigdy z tego powodu się nie obrażał. Ba, kibice twierdzili, że duet ten rozumie się bez słów. Gdy młodszy o siedem lat kolega rozpoczynał wielką karierę, to właśnie Mario przyszedł mu z pomocą.