Ten duet zapisał się złotymi zgłoskami w historii polskiego sportu. Mimo kontuzji, chorób i przegranych eliminacji, Robert Sycz i Tomasz Kucharski pokazali w Atenach 2004 niezwykłą wolę walki, wygrywając olimpijski finał dwójki podwójnej wagi lekkiej i po raz drugi sięgając po złoto. W jakich okolicznościach?
– Przez chwilę nawet nie wiedziałem dokładnie, które miejsce zajęliśmy. Ledwo stoję na nogach. Ogromne szczęście i cud dopisało nam na ostatnich metrach. Francuzi byli bardzo blisko. Nasze zwycięstwo jest ogromną zasługą Roberta Sycza. Jest zawodnikiem, który bez względu na wszystko i tak będzie ciągnął ile się da, aby tylko osiągnąć założony cel – mówił Tomasz Kucharski.
Był rok 2004. Ateny. Chwilę wcześniej wioślarz ciężko dyszał. W olimpijskim finale dwójki podwójnej wagi lekkiej, razem z Robertem Syczem, dał z siebie wszystko i zdobył olimpijskie złoto.
– Złoto w Atenach okupione zostało o wiele większym wysiłkiem. W Sydney byliśmy przygotowani lepiej pod względem fizycznym – mówił Robert.
– To co przeżyłem na ostatnich finiszowych metrach, nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło. Tylko cholerną siłą woli dojechałem do mety. Odczuwałem ogromny ból w nogach. Na ostatnich 200 metrach nie mogłem „złapać za Robertem” – wspominał Tomasz.
|Czytaj też: Teodor Kocerka – wioślarz wybitny
Robert Sycz i Tomasz Kucharski droga do złota
Ale kłopoty obrońców tytułu w wyścigu dwójek wagi lekkiej zaczęły się na długo przed igrzyskami olimpijskimi. Najpierw były kontuzje i choroby. Syczowi odnowiła się kontuzja kręgosłupa. Kucharski przeszedł zapalenie płuc. Później trener sugerował, by ateńskim partnerem Roberta Sycza był ktoś inny. Miał nawet kandydata. Ostatecznie wystartowali w tym samym składzie, w którym cztery lata wcześniej tryumfowali.

Olimpijską rywalizację w 2004 roku rozpoczęli od przegranych eliminacji. Lepsi okazali się Duńczycy więc Polacy swojej ostatniej szansy upatrywali w repasażach. Udało się. Awans, a później zwycięstwo w półfinale sprawiło, że nieco przygaszony ogień, znów tlił się pełnym blaskiem.
Ponoć tytuły łatwiej się zdobywa, niż broni. W Grecji Polacy stanęli przed tym trudniejszym zadaniem. Cztery lata wcześniej w Sydney też zwyciężali. Łatka faworyta mogła więc ciążyć. Mogła generować dodatkową presję, a z tą… radzą sobie tylko najwięksi w swoim fachu. Polska para do tego wąskiego grona na pewno się zalicza.
|Czytaj też: Niezwykły gest niemieckiego mistrza przeszedł do historii
„Pół długości łodzi”
Sycz i Kucharski w finale ruszyli świetnie. Po 500 metrach prowadzili, wyprzedzając delikatnie Duńczyków. Po pierwszym kilometrze ich przewaga była już olbrzymia. Zapowiadało się na pewne i druzgocące zwycięstwo. Tyle że broni – albo raczej wioseł – nie złożyli Francuzi. Frédéric Dufour i Pascal Touron znakomicie pracowali na ostatnich metrach. W pewnym momencie zaczęli Polaków gonić. Biało-czerwone serca na moment na pewno zabiły szybciej. Komentator krzyczał:
– Pół długości łodzi… Polacy wytrzymają! Francuzi się zbliżają. Pół długości łodzi!
Wytrzymali…