Liga Światowa. Dwa słowa, które w czerwcu 2001 roku zmieniły polską siatkówkę. Do Katowic zjechała światowa elita, a wypełniony po brzegi Spodek stał się areną narodzin nowej brazylijskiej potęgi i przebudzenia biało-czerwonych marzeń. Tamten turniej był czymś więcej niż sportową rywalizacją – był początkiem epoki.
Bernardo Rezende, szkoleniowiec siatkarzy Brazylii, przyznał kiedyś, że jego drużyna tak naprawdę narodziła się w Katowicach. Był koniec czerwca 2001 roku. W Spodku trwał, pierwszy w polskiej historii, finał Ligi Światowej siatkarzy.
Na taką imprezę Polska czekała latami. Do rywalizacji przystąpiło osiem reprezentacji. Najlepsi z najlepszych, wyłonieni w eliminacjach. Katowice gościły ośmiokrotnych triumfatorów World League i ówczesnych mistrzów świata – Włochów, mistrzów olimpijskich z Sydney – Jugosłowian, srebrnych medalistów igrzysk z 2000 roku – Rosjan, zwycięzców z Atlanty – Holendrów, którzy wówczas zaliczali się do absolutnej czołówki globu. Byli i wspomniani Brazylijczycy, zdolni i głodni sukcesu. Do tego nieprzewidywalni i mocni Kubańczycy oraz debiutujący w finałach Polacy i Francuzi. Na trybunach pojawili się przedstawiciele ambasad, szefowie siatkarskich federacji i premier Polski, Jerzy Buzek. I do tego tysiące kibiców, którzy przez kolejne lata będą określani, jako najlepsi na świecie.

Biało-czerwoni, prowadzeni wtedy przez Ryszarda Boska, trafili do grupy z: Brazylią, Jugosławią i Francją. Zmagania rozpoczęli z „Canarinhos”. I to jak! Po pierwszym secie gospodarze prowadzili 1:0. Tyle że w kolejnych na właściwe tory wrócili goście. Giba i spółka pokonali nas 3:1, robiąc pierwszy krok w kierunku złota.
|Czytaj też: Arkadiusz Gołaś kończyłby dziś 44 lata. Przedwcześnie przerwana podróż
Liga światowa 2001: emocje, doping i wielka Brazylia
Drugie spotkanie z Francuzami było nasiąknięte emocjami. Bosak stwierdził nawet, że spotkanie miało „zawałowy” charakter. Bo Polacy byli… o punkt od porażki. W czwartym secie to „Trójkolorowi” mieli meczbola, ale w tym krytycznym momencie sprawy w swoje ręce wziął Piotr Gruszka: najpierw doprowadził do remisu, po świetnym ataku z drugiej linii, by później wyprowadzić reprezentację na prowadzenie. Stan 2:2 oznaczał, że katowicki Spodek czekał piąty, decydujący set. A w nim… Francja wygrywała już 10:7. Znów była blisko przechylenia szali na swoją stronę. Ale tym razem polski zespół uratowali: Arkadiusz Gołaś i Dawid Murek. Koniec końców, przy 10-tysięcznej publice, Polacy wygrali mecz 3:2 i stanęli przed szansą gry w najlepszej czwórce turnieju finałowego.
W decydującym starciu klasę udowodnili mistrzowie olimpijscy z Jugosławii. Polacy wspierani przez tłumy fanów – ponoć chętnych na obejrzenie spotkania było więcej niż krzesełek w hali – przegrali 0:3. Porażka ostatecznie zamknęła im drogę do walki o podium. Pytany o postawę swoich podopiecznych trener Ryszard Bosek mówił:
– Występ należy ocenić pozytywnie. Wiem, że narażę się tym stwierdzeniem kibicom, którzy oczekiwali od nas lepszej postawy. W finale grały jednak najlepsze drużyny świata i każde zwycięstwo miało swoją wagę.
W grze o złoto spotkali się Włosi z Brazylijczykami. Chłopcy Rezende grali jak z nut. Pewnie zwyciężyli 3:0, a po ostatniej akcji spotkania otrzymali od kibiców owację na stojąco.
– Dużo z nimi przebywam, wiele rozmawiamy. Zależy mi na tym, by był to zespół niejednego turnieju, tylko żeby pozostał na szczycie przez wiele lat – komentował szkoleniowiec zwycięskiej drużyny.
Meksykanin Ruben Acosta, szef FIVB, był pod wrażeniem organizacji turnieju. Wtórowali mu szkoleniowcy. Zachwycano się polską publicznością, która biła rekordy frekwencji. W „Dzienniku Polskim” pisano:
„W Katowicach (Brazylijczycy – przyp. autora) byli niepokonani, zyskali ogromną sympatię za dynamiczną, efektowną grę. Dlatego w sobotę zdecydowana większość z 10 tysięcy widzów życzyła im sukcesu. Nikt jednak nie przypuszczał, że pokonają Włochów tak zdecydowanie, w ciągu zaledwie 68 minut! Gdy wykonywali taniec radości, widownia na stojąco nagrodziła ich brawami. Zawodnicy zrewanżowali się, rzucając na trybuny piłki. Kibice podziękowali także odbierającym medale Włochom i Rosjanom. Szczególnie aktywni byli miłośnicy siatkówki z Jastrzębia, Kędzierzyna, Radomia i Wołomina, z miast, gdzie są pierwszoligowe zespoły, wspólnie dopingujący rywalizujące w „Spodku” drużyny. Szkoda że podczas zakończenia turnieju nie pokazali się, choć na chwilę, reprezentanci Polski”.
Tamten turniej zrodził więc siatkarski boom nad Wisłą. I wielką Brazylię…
|Czytaj też: Giba równa się ikona. 48 lat brazylijskiego wirtuoza