12 sierpnia 1984 roku na igrzyskach olimpijskich w Los Angeles sportowy świat wstrzymał oddech. Nie z powodu złotego medalu, lecz przez poruszający, dramatyczny wręcz finisz szwajcarskiej maratonki Gabrieli Andersen-Schiess, która mimo skrajnego wyczerpania odmówiła pomocy, by ukończyć bieg…
Jest 12 sierpnia 1984 roku. Amerykanie znów świętują mistrzostwo olimpijskie. Tym razem ich bohaterką jest Joan Benoit, pierwsza w dziejach zwyciężczyni olimpijskiego maratonu pań. Przez dwadzieścia minut kibice na Los Angeles Memorial Coliseum żyją tym sukcesem. Sprawozdawcy zbierają informacje o złotej medalistce. Bogdan Chruścicki z Redakcji Sportowej Polskiego Radia rozmawia z kolegą z Warszawy. Pyta, jak właściwie wymówić nazwisko Benoit. Nagle siedzący obok reporter z Węgier krzyczy w jego kierunku:
„Patrz na monitor! Patrz na monitor!”.
|Czytaj też: „Maraton Nadziei”. Biec jak Terry Fox
Ukończyć bieg!
W bramie pojawia się postać. Ubrana w czerwony strój. Dziwnie wygięta. Słania się na nogach. Zatacza. Widać, że każdy krok jest dla niej nie lada wysiłkiem. Harmider na sektorach cichnie. Wszyscy patrzą w jej kierunku. To Szwajcarka Gabriela Andersen-Schiess, której do mety pozostało 500 metrów. Ma 39 lat. Jest dużo starsza, niż rywalki.
W tym momencie gospodarski triumf i sukces schodzą na dalszy plan. Świat koncentruje się na walce kobiety, dla której to nie 37. miejsce jest najważniejsze. Ona chce ukończyć bieg, który zaczęła ponad 160 minut wcześniej.
Do Anders-Schiess podchodzi mężczyzna. Kamery łapią moment, w którym rozmawia ze Szwajcarką. Ta decyduje się pójść dalej. Odmawia pomocy, bo jej przyjęcie wiąże się z dyskwalifikacją. Na trybunach słychać pierwsze brawa. Wypełniony po brzegi kibicami stadion tak chce jej pomóc. Biegaczka stawia kolejne kroki. Wolno, niedbale. Przechyla się, raz na prawą, raz na lewą stronę. Plączą się jej nogi. Ale zdobywa kolejne metry.
Temperatura na zewnątrz wynosi około 30 stopni Celsjusza. Wilgotność sięga 95%. Dopiero po czasie okaże się, że Gabriela przegapiła ostatni punkt z żywnością. Jest odwodniona. To wszystko, w połączeniu z morderczym dystansem sprawia, że końcowe metry wyglądają dramatycznie.
Jest jednak w nich coś głębszego. Metaforycznego…
Czytaj też: Dowcip studenta, a potem mistrzostwo olimpijskie. Historia Franka Shortera
Czas decyzji
Andersen-Schiess utrzymuje się na nogach. Dociera do mety. Ludzie gotują jej owację, a medycy zabierają do szpitala. Dzień później pojawiają się informacje, że placówkę opuściła. Okazało się, że silny i zahartowany organizm, gdy tylko otrzymał stosowną dawkę odżywczą, zaczął wracać do zdrowia. Szwajcarka odzyskuje siły. W tym samym czasie bezwzględni sędziowie… dyskwalifikują ją! Przyczyną ma być kilkukrotne wejście na murawę stadionu. Chruścicki napisze potem:
„Członkowie komisji sędziowskiej wystawili sobie jak najgorsze świadectwo i jako sędziowie i jako ludzie. Jak można było w takiej sytuacji stać na gruncie martwej litery przepisów układanych wtedy, gdy nikomu nawet do głowy nie przyszło, że może się zdarzyć taka sytuacja”.
Władze międzynarodowej federacji lekkoatletycznej decyzję tę wycofują. Gabriela Anders-Schiess do dziś widnieje w olimpijskich raportach na 37. miejscu.
Nie u wszystkich więc tamte obrazy wywołują pozytywne emocje. Nie każdy twierdzi, że finisz „Gabi” był esencją sportowej postawy. Takiej, w której walczy się do samego końca. W centrum szwajcarskiej telewizji w Zurichu telefony rozdzwaniają się z niespotykaną intensywnością. Rodacy, widzący lekkoatletkę, domagają się, by bieg przerwano. Lekarze na stadionie olimpijskim mają dylemat. Wiedzą, że kilka uczestniczek zeszło wcześniej z trasy z powodu złych warunków. Widzą, jak trudno Szwajcarce stawiać każdy krok. Z drugiej jednak strony, Gabriela Andersen-Schiess pokonała ponad 40 kilometrów. Jak wyjaśniali później medycy, ich interwencja pozbawiłaby ją ukończenia biegu. Być może mogłaby mieć do nich pretensje.
A te miała tylko do siebie.
„Dręczy mnie poczucie winy. Muszę wymazać przerażające obrazy samej siebie; chcę pokazać ludziom, że biegi są zdrowe i estetyczne” – mówiła, pytana o słuszność startów kobiet w maratonach. Przyznawała również, że przed startem niewłaściwie się odżywiła.
Po Los Angeles zdobyła sporą popularność. I biegała nadal…