historiasportu.info

Przeznaczenie. Lorenzo Bandini i wypadek w Grand Prix Monako 1967

Podziel się:

Lorenzo Bandini był kierowcą Formuły 1, który nie szukał sławy, ale zyskał ją. Ten skromny facet był podziwiany nie tylko przez kibiców, ale i wielkich motoryzacji, z Enzo Ferrarim na czele. Zginął tragicznie w 1967 roku podczas Grand Prix Monako…

Był 11 maja 1967 roku, gdy papież Paweł VI powiedział:

„Nie sposób opisać smutek, z jakim i my przyjęliśmy wiadomość o śmierci wielkiego kierowcy, Lorenzo Bandiniego”.

Trzy dni wcześniej, w trakcie Grand Prix Monako, na 82. okrążeniu doszło do wypadku. Na szykanie rozpędzony Włoch rozbił swoje Ferrari 312F1, jadąc na drugiej pozycji i próbując zmniejszyć stratę do prowadzącego kierowcy Brabhama, Denisa Hulme’a. Później był pożar, akcja ratunkowa i próba walki o życie, którą podjęli lekarze.

Bezskuteczna.

Motoryzacja sposobem na życie

Lorenzo Bandini urodził się 21 grudnia 1935 roku w Barce, w Libii, wówczas włoskiej kolonii. W trakcie II wojny światowej rodzina przeniosła się na Półwysep Apeniński i osiadła w miejscowości San Cassiano di Brisighella. Tam ojciec kupił hotel. Sielanka nie trwała jednak długo. W ramach politycznego odwetu Giovanni Bandini został bowiem porwany i zamordowany, gdyż sympatyzował z faszystami.

Rodzinie się nie przelewało. Po tej bolesnej stracie matka Lorenza postanawia zabrać dzieci do Reggiolo, swojego rodzinnego miasta. Tutaj młody Bandini rozpoczął pracę w warsztacie Elico Millenottiego. Miał motoryzacyjne zacięcie. Być może w ten sposób uciekał od trudnej codzienności? Pracował jako pomocnik, potem został mechanikiem. Ale marzył o wyścigach.

Lorenzo Bandini w 1966 roku. fot. domena publiczna
Lorenzo Bandini w 1966 roku. fot. domena publiczna

Zaczął od motocykli. W 1950 roku, mając zaledwie piętnaście lat, podjął decyzję o przeprowadzce do Mediolanu, gdzie znalazł pracę w warsztacie Goliardo Freddiego. To on wprowadził go w świat poważniejszych zmagań. Jeździł w wyścigach górskich i rajdach. W 1957 roku zadebiutował za kierownicą sportowego samochodu OSCA. Mówiono, że ma talent. Do tego dochodziła odwaga i… racjonalizm za kółkiem. Tym zwrócił uwagę Enzo Ferrariego.

Wypadek

Do Formuły 1 trafił w 1961 roku. Najpierw jako kierowca rezerwowy. Startował w mniejszych zespołach. Dostał jednak szansę w Ferrari. Debiut w zespole z Maranello zaliczył w 1962 roku. Nie był numerem jeden. Często jeździł jako wsparcie dla bardziej doświadczonych kolegów. Był lojalny wobec zespołu. Cenił pracę zespołową bardziej niż własną sławę.

Ale potrafił przy tym błysnąć.

W 1964 roku odniósł swoje jedyne zwycięstwo w Grand Prix. Wygrał w Austrii, na torze Zeltweg, pokonując Richiego Ginthera w BRM z przewagą 6,18 sekundy. Tego dnia prowadził pewnie, od startu do mety. Wyszedł ten jego spokój…

Bandini był popularny. Lubił ludzi, a oni lubili jego. Często uśmiechnięty i serdeczny, wzbudzał zaufanie. Był przy tym skromny, rzadko mówił o sobie. Wolał pracować w ciszy. Poza torem unikał rozgłosu. Był mężem i ojcem. Jego kariera rozwijała się stabilnie. Jeździł coraz pewniej. W 1967 roku Ferrari po cichu liczyło na niego w walce o tytuł. Ale przyszedł 7 maja 1967 i Grand Prix Monako.

Jeden z najtrudniejszych, ale i najbardziej kultowych wyścigów w kalendarzu. Kręty, wąski tor uliczny przez lata rodził wiele ciekawych historii. Bandini znał go dobrze. Na 82. okrążeniu doszło do wypadku. W zakręcie przy porcie stracił panowanie nad samochodem. Ferrari uderzyło w barierę, potem w słup latarni, przesunęło się jeszcze kilkanaście metrów i stanęło w płomieniach. A te były ogromne, podsycane balami siana, które znajdowały się obok.

Bandini był ugrzązł w środku. Kłęby dymu unosiły się nad wozem. Kolejni kierowcy mijali to miejsce, pewnie niedowierzając. Ratownicy ruszyli na pomoc, ale sytuacja była trudna. Samochód zapalił się błyskawicznie. Temperatura była ogromna. Początkowo sądzono, że wypadł z bolidu do wody. Tam zresztą szukała go część strażaków. Z wraku wydobyto go po kilku minutach, na wyraźny sygnał jego przyjaciół. Miał ciężkie poparzenia.

Lorenzo Bandini: „przeznaczenie istnieje”

Został przewieziony do szpitala. Zdiagnozowano u niego głęboką ranę śledziony i oparzenia ponad 60% powierzchni ciała. Lekarze walczyli o jego życie przez trzy dni. Nie udało się. Zmarł 10 maja 1967 roku. Miał 31 lat. W pogrzebie miało uczestniczyć około sto tysięcy ludzi.

W książce „Ferrari. Człowiek i maszyna” Brock Yates tak pisał:

„Włochy znowu pogrążyły się w żałobie i znowu zaczęły się ataki na Ferrariego i cały sport samochodowy. Rzucano oskarżenia, że auto Bandiniego było pełną paliwa trumną na kołach. Była to bzdura, bo chociaż nowoczesna technologia tankowania lotnego paliwa do aut wyścigowych była jeszcze w powijakach, nie ulega wątpliwości, że Ferrari 312 Bandiniego wyposażono w najlepiej rozwiązany bak z wówczas dostępnych. Wiele można Ferrariemu zarzucić, ale jego auta zawsze były mocniejsze i bezpieczniejsze, niż nakazywała konieczność”.

Śmierć Bandiniego wstrząsnęła światem wyścigów. Za przyczynę wypadku podano zmęczenie kierowcy i nadmierną prędkość. Jego odejście przyczyniło się do zwiększenia nacisku na poprawę bezpieczeństwa. Na torze w Monte Carlo już nigdy nie ustawiono słupów w tym miejscu. W San Cassiano di Brisighella też o nim pamiętają – w mieście organizowano memoriał jego imienia.

„Myślę, że w życiu istnieje przeznaczenie, nie chodzi tylko o to, że ktoś ściga się samochodem; jeśli ktoś w danym momencie musi umrzeć… jeśli to przeznaczenie, że musi umrzeć w tym konkretnym dniu, to umiera. Niezależnie od tego, czy ściga się samochodem, czy nie” – mówił Lorenzo Bandini w jednym z nielicznych wywiadów.

0 0 Głosy
Article Rating
Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze

Facebook:

Ostatnie wpisy:

Starsze teksty:

Archiwa

Warto zobaczyć

Przewijanie do góry
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x