8 kwietnia 1976 roku w katowickim „Spodku” polscy hokeiści pokonali faworyzowaną reprezentację ZSRR 6:4. I to w meczu mistrzostw świata. Zwycięstwo miało nie tylko sportowe, ale i symboliczne znaczenie, pokazując, że nawet w cieniu wielkiego imperium można sięgnąć po chwile prawdziwej chwały.
8 kwietnia 1976 roku. Trybuny katowickiego „Spodka” szczelnie wypełniają kibice. Jest ich blisko dziesięć tysięcy. Za moment ma rozpocząć się mecz Polaków na mistrzostw świata w hokeju na lodzie. Ostatnia gra pierwszego dnia turnieju. Nim jednak krążek będzie sunął po tafli, Zdzisław Grudzień – wówczas wysoko postawiony działacz PZPR – wita wszystkich. Przemowa jest charakterystyczna dla tamtych lat:
„Nasz region jest regionem ludzi węgla i stali, którzy od lat kultywują wspaniale tradycje sportu robotniczego. Tradycje te każdego roku wzbogacamy o nowe wysoko cenione przez nasze społeczeństwo sukcesy naszych sportowców (…). Niech w szlachetnej walce toczonej w prawdziwie sportowej atmosferze zwyciężają najlepsi” – mówi polityk.
|Czytaj też: Hokejowa zemsta po czechosłowacku
Zabójczy początek
Na lodzie rzeczywiście pojawiają się najlepsi. To hokeiści z ZSRR, mistrzowie świata i zdobywcy złotego medalu olimpijskiego w Innsbrucku. Światowa elita. Naprzeciw stają gospodarze. Przed tym meczem bilans spotkań między Polską a ZSRR jest dla naszych druzgocący – wszystkie 27 wcześniejszych pojedynków zakończyło się porażkami biało-czerwonych. Często wyniki były nieprawdopodobnie wysokie.
Faworyt jest więc wyraźny. Potrzeba cudu? Być może, choć i takie zdarzają się w sporcie…
Ruszyli. Goście na biało-czerwono. Gospodarze w czerwonych kostiumach.

Po pierwszych minutach ludzie łapią się za głowę. Polacy nie boją się gigantów. Ba, stosują taktykę szybkich kontrataków i błyskawicznego powrotu do defensywy. W 11. minucie tysiące gardeł krzyknęło z radości. Mieczysław Jaskierski przyjmuje krążek podany od Zientary i otwiera spotkania. Euforia! Emocje jeszcze nie zdążą opaść, a cztery minuty później Ryszard Nowiński podwyższy na 2:0.
Radzieccy hokeiści są w szoku. To miała być łatwa przeprawa. Zaskoczeni takim obrotem spraw, próbują odpowiedzieć, ale polska defensywa, na czele z bramkarzem Andrzejem Tkaczem, jest tego dnia wybitna. Po pierwszej tercji 2:0 dla naszych. To najważniejsza statystyka. Ale inna pokazuje, jak świetną pracę wykonała właśnie obrona i bramkarz – rywale strzelali… aż 23 razy!
Uwierzył w końcówce
Druga tercja przynosi jeszcze więcej emocji. Choć Borys Michajłow zdobywa bramkę kontaktową dla ZSRR, to Wiesław Jobczyk odpowiada dwoma trafieniami, kompletując hat-tricka. 5:2 dla Polski! Sam strzelec wspomni za jakiś czas:
„Zagraliśmy na sto procent, pomogła publiczność, a Rosjanie nas chyba zlekceważyli”.
W trzeciej tercji radziecka drużyna chce zniwelować straty. Przecież to mistrzostwa świata! Walerij Charłamow redukuje różnicę bramkową, ale… Jobczyk, na niespełna minutę przed końcem meczu, zdobył szóstą bramkę dla Polski. Goście raz jeszcze odpowiadają. Ostatecznie jednak, spotkanie kończy się wynikiem 6:4. To sensacja. W prasie napiszą, że największa od lat.
„Nigdy nie myśleliśmy, że wygramy z czternastokrotnymi mistrzami świata, doskonałymi hokeistami radzieckimi. Drużyna zagrała niezwykle ambitnie, walczyła od pierwszej do ostatniej minuty, przede wszystkim bez zarzutu zrealizowała założenia taktyczne. Graliśmy uważnie w obronie, nastawiając się na kontrataki. I właśnie z tych wypadów zdobyliśmy większość bramek. W końcowy sukces uwierzyłem dopiero na trzy minuty przed zakończeniem meczu, kiedy to Ljapkin powędrował na ławkę kar. Cała drużyna zasłużyła na pochwałę, bohaterem spotkania był jednak Adrzej Tkacz” – powie, na gorąco, po meczu trener kadry, Józef Kurek.
Szkoleniowiec radziecki docenia postawę Polaków. Dziennikarzom powie, że tego dnia byli oni lepsi. Że zaskoczyli jego drużynę, choć ta wychodziła już z gorszych opresji.
Zwycięstwo ma wydźwięk nie tylko sportowy. Ma w sobie pewną symbolikę. W 1976 roku Polska znajduje się w strefie wpływów ZSRR. Każda wygrana z sąsiadem ze wschodu dla przeciętnego kibica ma szerszy wymiar. Nie ważne, w jakiej dyscyplinie. Tamtego dnia Spodek odlatuje, niesiony ogromną radością ludzkiej masy.
|Czytaj też: Zdmuchnięty autobus. Przerwane życie Piotra Milana
Polska-ZSRR 1976? Jak piłkarskie Wembley 1973
Niestety, pomimo tego historycznego zwycięstwa, biało-czerwoni nie utrzymują się w elicie hokejowej. W kolejnych meczach przychodzą porażki, m.in. z Czechosłowacją – mistrzem globu z Katowic (0:12), czy remis z Finlandią (3:3). To ostatecznie doprowadza do spadku do grupy B. Co ciekawe, obiecane za zwycięstwo nad ZSRR samochody Fiat 126p nigdy nie trafią do zawodników. Zamiast nich otrzymają zegarki.
Mimo upływu lat, ta wygrana nad Związkiem Radzieckim w 1976 roku pozostaje jednym z najjaśniejszych momentów w historii polskiego hokeja na lodzie. Rok po roku przypomina się o jej znaczeniu. Jak Wembley w rodzimym futbolu. Ale nie wszyscy uważają ją za największy wyczyn tamtej reprezentacji. W wywiadzie dla NHLwPL Andrzej Tkacz powie:
„Jestem zmęczony tym ciągłym wracaniem do meczu z ZSRR. Uważam, że mieliśmy nawet lepsze mecze od tego. Nikt nie wspomina, jak rok wcześniej walczyliśmy o utrzymanie się w elicie, która wtedy była bardzo wąska, bo liczyła tylko sześć drużyn”.
Patrząc jednak na liczby przed meczem, to 8 kwietnia 1976 roku Dawid pokonał Goliata…