W 1992 roku Marc Rosset został mistrzem olimpijskim. Szwajcarski tenisista był zwycięzcą dość niespodziewanym. Może trudno pisać o cudzie, ale już o niespodziance, jakby prościej. Miał w swoim życiu Rosset wiele szczęścia. I nie tylko o sporcie tu mowa. Pamiętasz film „Oszukać przeznaczenie”? Szwajcar mógłby być jednym z jego bohaterów. I nie tylko on!
W 1998 roku Marc przedwcześnie zakończy swój udział w US Open. Miał wsiąść na pokład samolotu, który 2 września około godziny 22:31 czasu rozbił się u wybrzeży Nowej Szkocji w Kanadzie. W tamtej katastrofie zginęło 215 pasażerów i 14 członków załogi. Dlaczego tenisista nie znalazł się wśród pasażerów? Bo postanowił zmienić termin powrotu do domu.
„To było dziwne uczucie. Nagle uświadomiłem sobie, że dzięki zmianie zdania nadal żyję. Czasami po prostu budzisz się i decydujesz: ok, wyjeżdżam jutro, nie dziś, i nie wiesz dlaczego. A kilka dni później zdajesz sobie sprawę, że właśnie zmieniłeś swoje życie” – opowiadał dziennikarzom parę dni później, wyraźnie wstrząśnięty.
Gdy wieści o katastrofie lotu Swissair 111 dotarły do najbliższych tenisisty, ci wpadli w panikę. Ojciec Marca opowiadał potem, że gdy zobaczył wiadomości, to trząsł się ze strachu. Był przekonany, że nie zobaczy już syna. Ten jednak zachował się przytomnie. Ze swojego hotelowego pokoju na Manhattanie zadzwonił do rodziny i wszystko wytłumaczył. Uspokoił bliskich, choć sam był w tak dużym szoku, że jeszcze przez kilka godzin wyszukiwał wszelkich informacji o wypadku. Ponoć tamtego dnia zasnął dopiero o piątej nad ranem.
„Może spróbuję cieszyć się życiem. Bardziej i każdego dnia” – mówił w „Washington Post”.

W katastrofie Swissair 111 zginęło kilka znanych osobistości, wśród nich Jonathan Mann, były dyrektor programu walki z AIDS prowadzonego przez WHO, oraz jego żona, Mary Lou Clements-Mann. Tragedia zabrała również Pierce’a J. Gerety’ego Jr., członka UNHCR, zaangażowanego w misję pokojową w regionie Wielkich Jezior Afrykańskich, mającą na celu zapobieżenie eskalacji konfliktu. Wśród ofiar znalazł się także Joseph LaMotta, syn legendarnego Jake’a LaMotty, byłego mistrza świata wagi średniej w boksie.
Historia Marca Rosseta lotem błyskawicy obiegła tenisowe środowisko. Rywale, kibice i dziennikarze kiwali głową ze zdumieniem. Szczęście? Przeznaczenie? Co sprawiło, że Szwajcar nadal mógł cieszyć się grą? Trudno znaleźć logiczną odpowiedź. Przy okazji przypomniano sobie o innym, identycznym przypadku…
| Czytaj też: Inteligent na korcie. Arthur Ashe
Marc Rosset nie był jedyny…
Derrick Rostagno – pochodzący z Argentyny, ale grający dla USA – tenisista wygrał turniej w Meksyku. Po wszystkim kupił bilet powrotny, który obejmował lot Mexicana de Aviación nr 940. Ale tuż przed wylotem postanowił… nie wsiadać do samolotu. Zamiast tego udał się na inny turniej organizowany w mieście.
31 marca 1986 roku samolot, którym miał podróżować Derrick zapalił się, a następnie roztrzaskał o zbocza gór Sierra Madre Occidental. Wszystko działo się dwadzieścia minut po starcie. W Boeingu znajdowało się 159 pasażerów i 8 członków załogi – wszyscy zginęli. Rok później na łamach „Los Angeles Times” Rostagno opowiedział o uczuciach, które towarzyszą mu, gdy ktoś zapyta o to lot nr 940.
„Początkowo zajmowałem sobie tym głowy. Po prostu myślałem, że dobrze, że nie poleciałem samolotem. I tyle. Ale teraz, zdaję sobie sprawę, że mogło mnie tutaj w ogóle nie być. Myślę o tym, jak krótkie może być nasze życie”.
|Czytaj też: Jego imię noszą słynne korty, choć sam nie był tenisistą. Historia Rolanda Garrosa