Był 27 lipca 1980 roku. Na bieżni w Moskwie rozpoczęło się ostatnie okrążenie olimpijskiego finału na 10000 metrów. Na czele biegło trzech Etiopczyków: Tolossa Kotu, Mohamed Kedir oraz Miruts Yifter. Towarzyszyło im dwóch Finów – Kaarlo Maaninka i Lasse Virén. Wszyscy szli równo. Ramię przy ramieniu, co chwilę zamieniając się na prowadzeniu. Nagle, mniej więcej 300 metrów przed metą, wystrzelił Miruts Yifter. Niewysoki, mierzący 163 centymetry i lekki (53 kilogramy) biegacz wyglądał wtedy jak sprinter. Pozostali ruszyli w pościg, ale nie potrafili go złapać. Kilka sekund później „Yifter the Shifter” został mistrzem olimpijskim. Na tych samych igrzyskach dołożył też tytuł na 5000 metrów, stając się dla Etiopczyków nowym Abebe Bikilą. Idolem i inspiracją.
A i życie Mirutsa było ciekawe, tak, jak tamta lipcowa rywalizacja…
Na świat przyszedł 15 maja 1944 roku w Adigrat, w regionie Tigraj w Etiopii. I tu pojawia się pewna niejasność, bo dokładna data jego narodzin stała się przedmiotem spekulacji. Niektóre źródła podają bowiem, że był starszy, a na świecie miał pojawić się 1 stycznia 1938. Jeśli faktycznie tak było, to w Moskwie liczył sobie 42 lata. On sam skwitował to krótko:
„Ludzie mogą ukraść moje kurczaki; ludzie mogą ukraść moje owce. Ale nikt nie może skraść tajemnicy mojego wieku”.
W młodości imał się różnych prac, m.in. prowadził powóz. Pracował też jako robotnik w fabrykach. A jego talent biegowy został odkryty, gdy dołączył do etiopskich sił powietrznych. Miał wtedy już 23 lata. Późno pojawiły się pierwsze szlify na niewątpliwym talencie. Ale, jak mówi przysłowie – „lepiej późno, niż wcale”…
Trenował pilnie pod okiem Nigusze Roba, wychowawcy doskonałych biegaczy etiopskich. Tygodniowo przemierzał blisko 250 kilometrów. Szkoleniowiec chwalił go, ponieważ bieganiu potrafił podporządkować niemal wszystko, chyba tylko prócz rodziny, którą zawsze stawiał na pierwszym miejscu.
„Mam dzisiaj lepsze warunki do treningu niż swego czasu legendarny maratończyk, dwukrotny zwycięzca olimpijski, Abebe Bikila. Żyję w Asmarze z żoną i sześciorgiem dzieci w pięknej willi, którą dostałem na własność. Nie mam żadnych życiowych problemów, cały wolny czas mogę poświęcić na trening. Chętnie pływami i gram w tenisa, oba te sporty pozwalają mi utrzymać dobrą sprawność fizyczną” – mówił przed występem w Moskwie.
Nie pił, nie palił, do tego miał niespotykanie mocną psychikę – nawet, kiedy w trakcie treningu dopadał go kryzys, nigdy nie kończył zajęć. Bił się sam ze sobą. Mistrzowska to cecha.
Czytaj też: Abebe Bikila – bosy mistrz z Etiopii
Więzienie zamiast pochwał
Na swoje pierwsze igrzyska mógł pojechać już w 1968 roku. Mógł, ale krajowi rywale byli jeszcze zbyt dobrzy. Do kadry się nie dostał. Co warte odnotowania, biegał wówczas na krótszych dystansach. Za to cztery lata później w Monachium wystartował na 10 000 metrów, zajmując trzecie miejsce i zdobywając brązowy medal. Wtedy po raz pierwszy usłyszał o nim świat. Miał też wystartować na 5 kilometrów, ale – według miejskich legend – działacze zapomnieli o nim, zostawiając go samego w mieście, przez co spóźnił się na decydującą rywalizację. Gdy wrócił do Etiopii… czekało na niego więzienie! Został nazwany zdrajcą. Zamiast pochwał za brąz czekała cela.
„Powiedzieli, że celowo nie wziąłem udziału w zawodach i wrzucili mnie do więzienia. Myśleli, że odebrali mi miłość do biegania, ale się mylili”.
Determinacja Yiftera nie znała granic. Kontynuował treningi za kratami. Pomagali mu strażnicy więzienni. Miał nadzieję, że zostanie zwolniony, by rok później reprezentować Etiopię w All-African Games w Lagos w Nigerii. Udało się.
W 1976 nie pojawił się w Montrealu, bo Etiopia igrzyska te zbojkotowała. Dopiero w Moskwie miał udowodnić, jak wielkim jest sportowcem.
Po dwóch wygranych w Pucharze Świata – w 1977 i 1979 roku – zapowiedział, że w ZSRR będzie bił się o najwyższe cele.
Czytaj też: Historia jednej z największych sensacji w dziejach igrzysk
Idealny moment
„Nie „wybiegałem” jeszcze ostatniego słowa. Zrobię wszystko, by podczas igrzysk w Moskwie być w życiowej formie. Zdaję sobie sprawę, że czeka mnie trudne zadanie. Stanowczo za mało startuję w silnej konkurencji, stąd moje małe obycie na bieżni. Taktyka biegów długich ma wiele niuansów, każdy zawodnik dysponuje swoimi kruczkami. Będę starał się na pierwszych okrążeniach rozpoznać siły rywali, znaleźć receptę na każde ich posunięcie, a równocześnie mieć w zapasie coś swojego, by ich zaskoczyć…” – tłumaczył.
Właśnie, taktyka. Cokolwiek by nie napisać, to Miruts Yifter wymykał się ze sztywnych ram. Nie miał jednego sposobu na wygrywanie. Był facetem, który dostosowywał tempo i założenia do aktualnej sytuacji na bieżni. Analizował. O ataku w finale z 1980 mówił tak:
„300 metrów to idealny moment – ani nie za późno, ani nie za wcześnie. Patrzyłem na poczynania moich przeciwników, aż do piątego okrążenia i potem zdecydowałem o ataku. Napięcie zaczęło narastać, gdy rozległ się dźwięk dzwonka, ale nim zdążyli się zorientować, wykonałem swój ruch”.
To było coś, czym imponował – potrafił nagle i drastycznie zwiększyć prędkość biegu i utrzymywać ją przez dłuższy czas.
Po Moskwie był sławny. Inspirował rodaków. To jego olimpijski start zrodził marzenia o bieganiu w młodziutkim, wtedy siedmioletnim Haile Gebrselassie, który słuchał przez radio relacji z 1980 roku.
„Miruts był dla mnie i mojej kariery sportowej wszystkim. Kiedy zaczynałem biegać, chciałem być taki jak on”– podsumował mistrz olimpijski z Atlanty i Sydney w wywiadzie dla Associate Press.
Po sukcesach olimpijskich Yifter kontynuował karierę sportową, biorąc udział w mistrzostwach świata w biegach przełajowych w 1982 i 1983 roku, na których etiopska drużyna zdobyła złote medale. W latach 90. wyemigrował do Kanady, gdzie pracował jako trener lekkoatletyczny.