W historii boksu John L. Sullivan jawi się jako postać niemal mityczna. Uznawany za ostatniego mistrza świata w boksie na gołe pięści oraz pierwszego oficjalnego mistrza świata w walce na rękawice, Sullivan był symbolem nowoczesnego boksu w przełomowych czasach. Ale i człowiekiem, który zmagał się ze swoimi uzależnieniami i problemami…
Ten z pochodzenia Irlandczyk urodził się 15 października 1858 r. w Roxbury pod Bostonem. Wychowany na ulicach, gdzie bójki były na porządku dziennym, dość wcześnie zdobył reputację lokalnego awanturnika. Choć początkowo planował zostać zawodowym baseballistą, bo i tym sportem mocno się interesował.
Od szczęki majstra do bożyszcza tłumu
Miał 20 lat, gdy na dobre pojawił się między linami. O pięściarskiej karierze zadecydował impuls. Pewna sytuacja, w której to emocje wzięły górę. Otóż pewnego dnia, gdy John spóźnił się do pracy w warsztacie ślusarskim, zdenerwowany majster miał go uderzyć. Tej zniewagi przyszły mistrz nie zostawił ot, tak. Machnął swoją ogromną ręką, trafiając przełożonego w twarz. Ten padł na ziemię. Potem jeszcze długo dochodził do siebie. A John? John zrozumiał, że to boks jest mu pisany.
Wyróżniał się ogromną, wrodzoną siłą fizyczną i to dzięki niej przylgnął do niego pseudonim „The Boston Strong Boy” — „Silny chłopiec z Bostonu”. Nie był może wysoki (178 cm), ale za to mógł pochwalić się mocną i umięśnioną sylwetką. W swojej karierze potrafił pokonać pięściarzy, którzy byli znacznie więksi od niego. To przysporzyło mu wielu fanów i sprawiło, że stał się bożyszczem amerykańskich kibiców.
Najważniejszy moment kariery Johna L. Sullivana miał miejsce 7 lutego 1882 roku, kiedy w Mississippi City zmierzył się z Paddy Ryanem. Stawką był tytuł mistrza świata w wadze ciężkiej w boksie na gołe pięści. Już w trzydziestej sekundzie pretendent wyprowadził potężny prawy prosty, który doszedł do szczęki mistrza. Ryan stracił przytomność, a zgromadzeni wokół widzowie bali się, że doszło do najgorszego. Po chwili trafiony jednak wstał. Zdołał przetrwać do dziewiątego starcia, w którym Sullivan zwieńczył dzieło. Nokaut dał Johnowi tytuł mistrzowski i światowy rozgłos. Uczynił z niego gwiazdę sportu i celebrytę.
Czytaj też: Ziemniakiem w sędziego? Kibice boksu przed wojną nie mieli litości
Walka z każdym, kto zapłaci
John L. Sullivan zasłynął nie tylko ze swoich umiejętności sportowych. Potrafił spieniężyć swój sukces. Słynna deklaracja, że „zmierzy się z każdym człowiekiem na ziemi”, stała się jego znakiem firmowym. W pierwszych miastach, które odwiedził nikt nie podjął rękawicy. Pierwszego rywala poznał w McKeesport. Był nim lokalny zawodnik, James McCoy, który mógł wzbudzać respekt swoim wyglądem. Ale w pięściarstwie warunki fizyczne to nie wszystko. McCoy rozpoczął starcie lekkim ciosem. Mistrz wyczuł tę słabość. Potem poszedł prawy i lewy… Walka zakończyła się w ciągu kilku sekund.
„Nigdy nie sądziłem, że ktokolwiek może uderzyć tak mocno jak on. Ale mogę powiedzieć to, o czym niewielu mówić może, że walczyłem z mistrzem świata” – mówił po pojedynku McCoy.
Takich jak on było później więcej. Trasa wygenerowała bezprecedensowy rozgłos w gazetach w całym kraju, zarówno dla Sullivana, jak i całego sportu, jakim był boks. Była marketingowym majstersztykiem. Ponad sto lat temu mało który sportowiec w taki sposób przybliżał swoją dyscyplinę masom. Ba, pozwalał tymże masom spróbować swych sił z mistrzem! Podróż przyniosła też Johnowi wymierne korzyści finansowe. I przyśpieszyła kolejne, sportowe wyzwania…
Kto był lepszy?
Pochodzący z Birmingham Charley Mitchell był o trzy lata młodszy od Johna. Był też mniejszy. Na początku 1883 r. wystartował w turnieju, który był swego rodzaju eliminatorem. Jego zwycięzca miał dostać szansę walki o mistrzostwo świata wagi ciężkiej właśnie z Sullivanem. Charley, mimo że rywale byli dużo więksi, zwyciężył. 14 maja 1883 r. wyszedł do ringu w Nowym Jorku. Naprzeciwko niego faktycznie stał słynny John.
Starcie rozpoczęło się od kilku kapitalnych akcji brytyjskiego pretendenta. „Silny chłopiec z Bostonu” wcale nie był taki groźny i już w pierwszej rudzie powąchał deski. Mitchell bił zaskakująco mocno. W trzeciej rundzie pojedynku, zaskoczona przebiegiem walki publiczność, musiała brać nogi za pas. Wokół ringu pojawili się policjanci, którzy przerwali „przedstawienie”. Ale nie to było tamtego wieczora największym zaskoczeniem. Sędziowie, nie wiedzieć czemu, zwycięstwo przyznali Sullivanowi! Ten szybko zgodził się na rewanż.
Dwa tygodnie później zdeterminowany Mitchell znów stał w narożniku. Z ogromnym zniecierpliwieniem wypatrywał mistrza. Po jakimś czasie ktoś podszedł do niego i oznajmił, że ich druga walka nie dojdzie do skutku, bo John jest „zbyt chory”. Przyczyną choroby okazał się… alkohol. Konkretniej? Whisky, którą Sullivan uwielbiał. Pił ją często, litrami. 30 maja 1883 r., gdy ambitny Brytyjczyk czekał nań w ringu, ten stracił kontrolę nad własnymi nogami. Procenty go znokautowały…
Pięć lat po tych wydarzeniach, 10 marca 1888 r. panowie w końcu stanęli do prawdziwej walki. We francuskim Chantilly okładali się przez trzy godz. 10 minut i 55 sekund. Łącznie 39 rund. W końcowych fragmentach pojedynku obaj nie byli w stanie podnieść rąk, by utrzymać gardę, a krew, której stracili dużo, zdobiła cały ring. Starcie zakończono. Werdykt? Remis.
Jakby tego było mało, to po ostatniej walce francuska policja aresztowała ambitnego Mitchella. Walki bokserskie były w tym kraju zakazane i surowo karane. Ludzie związani z Sullivanem zdołali ukryć swojego pupila i przetransportować do Anglii.
75 szalonych rund
Kto z tej dwójki był lepszy? Świat nigdy nie dostał odpowiedzi na to pytanie. Panowie już nigdy nie spotkali się w ringu. Innym zawodnikiem, którego pokonał był Brytyjczyk Alf Greenfield. Po ich drugim starciu przeciwnik oświadczył:
„Weźcie trzech najlepszych pięściarzy świata. Sullivan pobije ich wszystkich trzech po kolei, tego samego wieczora”.
Jedną z najbardziej legendarnych walk Sullivana była ta stoczona w 1889 roku przeciwko Jake’owi Kilrainowi. Był to ostatni oficjalny pojedynek bokserski na gołe pięści. Trwał aż 75 rund! Po niemal trzygodzinnym starciu Kilrain nie był w stanie kontynuować walki. Sullivan zwyciężył. Walka ta została okrzyknięta „ostatnim bojem epoki” i zapoczątkowała nowy rozdział w boksie. Tajemnicą poliszynela był pity w trakcie pojedynku, przez obu pięściarzy, alkohol. Ponoć pomiędzy rundami obaj, w sumie, wypili blisko litr trunku na głowę.
Czytaj też: Lennox Lewis. Niepokonany mistrz w świecie boksu
John L. Sullivan: „Musiałem znaleźć lepszego od siebie”
Po „Masakrze w Richburgu”, jak nazwano tamto starcie, John odsunął się w cień. Prowadził hulaszczy tryb życia. Widywano go w barach i na prywatkach. Lubił towarzystwo kobiet. A i one przepadały za jego dowcipami. W końcu lat 80. XIX w. zatęsknił jednak za boksem. Zaczął stawać do walk w rękawicach. W 1892 w Nowym Orleanie zmierzył się z Jamesem J. Corbettem w pojedynku, który przeszedł do historii pięściarstwa. Walka była stoczona zgodnie z nowymi „Queensberry Rules”, które wprowadziły rękawice i jaśniejsze reguły.
Były mistrz postawił w tym pojedynku na siłę fizyczną. Chciał jak najszybciej dopaść rywala i posłać go na deski. Ale Corbett umiejętnie się bronił. Dał pokaz technicznego kunsztu, by w końcu, w 21. rundzie znokautować Johna L. Sullivana.
Była to wielka porażka czempiona, ale także symboliczne zakończenie pewnej ery. „Ostatni prawdziwy mistrz” w walce na gołe pięści, przegrał z nowym stylem walki. Ale docenił zdolnego rywala. Stojąc pomiędzy linami, miał krzyknąć:
„Wieczna historia! Historia starego człowieka borykającego się z młodym. Zaczynam siwieć. Musiałem znaleźć lepszego od siebie!”.
Potem, z siniakami na twarzy opuścił ring. Nie zarobił za ten pojedynek ani centa, bo zgodnie z jego słowami całą gażę zgarnął triumfator. Choć wydawać by się mogło, że schodził ze sceny z honorem, to tak naprawdę na Corbetta śmiertelnie się obraził. Długimi latami nie zamienił z nim słowa, choć ich drogi jeszcze przecinały się.
Życiowa przemiana
Prawdziwą przyczyną fizycznego upadku wielkiego mistrza był alkoholizm. Po zakończeniu sportowej kariery, przez kilka lat, najczęściej widywany był ze szklanką czegoś mocniejszego. W 1905 nastąpił przełom. Świat obiegła wiadomość, że John został abstynentem. Wielu nie wierzyło w siłę jego charakteru, ale czas pokazał, że postanowienia dotrzymał. Więcej, jeździł po kraju i wygłaszał prelekcje o szkodliwości alkoholu. Najbardziej chciał dotrzeć do młodzieży. W trakcie wykładów stawiał siebie jako przykład upadku. Twierdził, że Corbetta starłby w pył, gdyby wcześniej odstawił trunki. Do końca życia korzystał też ze swojego statusu, prowadząc różne interesy, a także występując na scenie i w teatrach.
John L. Sullivan zmarł na atak serca 2 lutego 1918 r., w Abingdon w stanie Massachusetts, zostawił po sobie nie tylko pamieć imponującej kariery bokserskiej. Był przecież jednym z pierwszych sportowców, którzy osiągnęli status gwiazdy. Na jego pogrzebie zjawiły się tłumy, a prezydent Stanów Zjednoczonych Theodore Roosevelt wysłał jego rodzinie list z kondolencjami.
Wydawać by się mogło, że przez lata zdołał zgromadzić pokaźny majątek. Po śmierci okazało się, że rodzinie pozostała firma pod Bostonem. Mocno zadłużona. Blichtr i splendor musiał przecież kosztować…
Możesz wesprzeć ten blog: