Są takie momenty sportowe w historii poszczególnych państw, które przywołują obrazy pełne radości. Obrazy zbiorowej dumy, która na kilka minut grzebie wszelkie podziały. W 1968 roku Meksykanie organizowali igrzyska olimpijskie. Długo nie potrafili zdobyć złota. I wtedy pojawił się Felipe „Tibio” Muñoz , siedemnastoletni chłopiec, wyprzedzający Amerykanów, Niemców i Sowietów na ostatnich metrach w finału 200 metrów stylem klasycznym. Rodacy oszaleli. A on płakał…
Czekając na cud
Meksyk nie był krajem pływaków. Więcej, cała Ameryka na południe od USA, zamiast na basen raczej lgnęła raczej w stronę futbolu. Do 1968 lista pływackich złotych medalistów olimpijskich z tego kontynentu była bardzo krótka. Otwiera ją mistrz olimpijski z 1928 roku, Argentyńczyk Alberto Zorrilla, triumfator wyścigu na 400 m stylem zmiennym. Otwiera i… zamyka. Nikt o zdrowych zmysłach nie mógł więc przypuszczać, że akurat w Meksyku dojdzie do przełomu.
Choć były ku temu pewne, bardzo drobne przesłanki. W 1968 Guillermo Echevarría – na krótko, ale jednak – został rekordzistą świata na 1500 m stylem dowolnym. Ale na igrzyskach u siebie nie poradził sobie zupełnie. Gospodarze liczyli więc na lekkoatletów z Juanem Martínezem na czele. On też na średnich dystansach zwyczajnie zawiódł. Olimpijskie dni mijały, a rodacy czekali.
Czytaj też: Jak Éric Moussambani w dwie minuty zdobył serca tysięcy kibiców
Felipe Muñoz: albo, albo…
Muñoz zaczął trenować pływanie w wieku dwunastu lat w Club Vanguardia, na basenie o długości zaledwie osiemnastu metrów. Był szczupłym chłopakiem z krukoczarnymi włosami. Był to też czas, w którym nadano mu pseudonim „El Tibo” czyli „Letni”. Dlaczego? Kiedy miał jedenaście lat i pojawiał się na basenie w Zakładzie Niepodległości Ubezpieczeń Społecznych, to jednego dnia skarżył się, że woda jest za zimna, a drugiego, że za gorąca. Koledzy stwierdzili więc, że skoro lubuje się w czymś pomiędzy, to zostanie „Letnim”.
W 1968 roku fizycznie jeszcze odbiegał od rywali. Ale mentalnie był chyba gotów na wielkie rzeczy. Pływaniu poświęcił przecież wszystko. Ciągle był nieco niesforny, ale przy tym niezwykle ambitny. Dawał temu dowody. Jedna z anegdot mówi, że na dwa lata przed igrzyskami miał zostać wyrzucony z placówki sportowej, bo nasikał na klamkę samochodu jej dyrektora. Wszystko w zemście za to, że mężczyzna nie wysłał go na zawody do Teksasu, choć wcześniej mu obiecał. Wydarzenia te i tak go nie zatrzymały. Trafił do trenera Nelsona Vargasa Bazáñeza, który „wyciągnął” z niego co najlepsze, otwierając mu w 1966 drzwi kadry narodowej – tej prowadzonej przez Amerykanina, Rona Johnsona. Dwa lata później, 22 października 1968 obaj stali przy olimpijskim basenie, czekając na finał.
Felipo nie był faworytem, mimo że wygrał swój półfinał. Stawiano na pływaków radzieckich: Władimira Kosinskiego, Nikołaja Pankina i Jewgienija Michajłowa, albo na Amerykanów: Briana Joba i Philipa Longa. Nie bez szans był też Egon Henninger z NRD. Z Jobem Meksykanin potrafił już wygrywać. Trzy miesiące wcześniej pokonał go Santa Clara w Kalifornii. Wygrana zbudowała w nim pewność siebie. Tak wielką, że jednemu ze znajomych, tuż przed igrzyskami, miał powiedzieć:
„Albo wygram, albo utonę”.
Czytaj też: Miała 22 lata, kiedy kończyła karierę sportową, a zdobyła cztery złota na trzech igrzyskach
Płynąć po swojemu
Felipe Muñoz wraz z trenerem ustalili, że finałowe ściganie rozpoczną wolniej, by potem przyśpieszyć. „El Tibio” miał zastosować się do taktyki, bez względu na sytuację. I tak zrobił. Na pierwszych stu metrach utrzymywał piątą, a potem czwartą pozycję. Przed nim bój o wygraną toczył Kosinski z Henningerem, tak jak wielu przewidywało. Faworyci nie odpuszczali, a przy tym męczyli się szybciej. „El Tibo” miał jeszcze zapas sił i na ostatniej długości przyśpieszył, czym zerwał z krzesełek otaczającą basen publikę. Ta szalała, biegała i krzyczała. A kiedy zafiniszował jako pierwszy rozpoczął się moment grupowej ekstazy.
„Kiedy dotknąłem krawędzi i zobaczyłem zegar, nie mogłem w to uwierzyć. Moje pierwsze wrażenie było takie, że płynę tak, jak wszyscy inni. Nie zdawałem sobie sprawy, że wyprzedziłem Kosinskiego, ponieważ zamierzałem tylko przepłynąć ten wyścig po swojemu. Nie patrzyłem na nikogo innego” – wspominał.
Bohatera zabrano na ramiona i noszono wokół basenu. Potem stanął na najwyższym stopniu podium i – gdy usłyszał hymn państwowy – rozpłakał się. A razem z nim wielu rodaków, którzy w końcu doczekali złota. Kilka dni później pięściarze Ricardo Delgado i Antonio Roldán również zostali mistrzami. Ale ich wygrane nie był tak celebrowane, jak zwycięstwo „El Tibio”. Bo nie były aż tak niespodziewane…
Pytanie do prezydenta
Z miejsca Muñoz stał się rozpoznawalny. Już po swoim triumfie odebrał telefon od Gustavo Díaza Ordaza:
„Przesyłam Panu serdeczne gratulacje. Cieszę się, że w tym pięknym basenie olimpijskim, który został zbudowany za pieniądze narodu meksykańskiego, młody mistrz, również Meksykanin, miał okazję zdobyć złoty medal w zawodach olimpijskich. I to rozgrywanych w naszym kraju” – miał powiedzieć prezydent Meksyku, a potem obiecać, że jak tylko będzie mógł, to osobiście uściśnie jego dłoń. Być może nastoletni pływak pomyślał, że to tylko czcze gadanie polityka, ale…
Po igrzyskach Felipe wraz z przyjaciółmi wyjechał na wakacje do Acapulco. W tym samym czasie jego matka otrzymała od głowy państwa wiadomość, że syn jest poszukiwany. Prezydent chciał spełnić obietnicę i przy okazji sfotografować się z mistrzem. Tyle że za nic w świecie nie mógł go znaleźć. Na plaże w Acapulco wysłano nawet helikopter!
Koniec końców sportowiec i polityk spotkali się. Ordaz, w zamian za sukces, podarował Muñozie dom. Zaś ten odpowiedział pytaniem o… masakrę w Tlatelolco, która miała miejsce tuż przed igrzyskami olimpijskimi. Na początku października 1968 roku na placu Trzech Kultur w Meksyku armia strzelała do protestujących studentów i osób postronnych. Wedle szacunków śmierć poniosło pomiędzy 200 a 300 osób.
Mistrz olimpijski był więc nie tylko niesforny, ale i odważny.