Siedemdziesiąt lat temu kobieta, która urodziła dziecko skazywana była na sportowy niebyt. Nie wierzono, że po porodzie może odzyskać dawną dyspozycję. W 1948 roku teorie te prysły…
Nazywała się Fanny Blankers-Koen i w 1948 roku weszła do panteonu lekkoatletycznych gwiazd. Podobnie jak Owens czy Nurmi kilka lat wcześniej, zdobywała cztery złote krążki na jednych igrzyska. I też była swego rodzaju fenomenem…
Fanny Blankers-Koen – naturalny talent
Jej pierwszą namiętnością było pływanie. Nieźle radziła sobie w wodzie, zdobywając medale na dystansie 50 metrów stylem dowolnym. Świetnie spisywała się też w ćwiczeniach gimnastycznych. Ale prawdziwą eksplozję talentu zobaczyli ci, którzy oglądali jej pierwsze biegi. A przygoda z królową sportu rozpoczęła się niewinnie. W trakcie zajęć pływackich dozorca zauważył, że Fanny dużo biega wokół basenu. Kiedy spotkał jej ojca, lekkoatletycznego entuzjastę, zapytał, dlaczego nie wyśle córki na treningi biegaczek, skoro gołym okiem widać smykałkę. Tata posłuchał.
W 1935 roku Koen zarejestrowała się w kobiecym klubie lekkoatletycznym ADA w Amsterdamie, a kilka tygodni później pobiła rekord Holandii w biegu na 800 metrów. Skala jej możliwości wydawała się być nieograniczona. Rok później wyjechała do Berlina na pierwsze igrzyska. Młoda, ledwo osiemnastoletnia zebrała pierwsze doświadczenia.
Tyle że przyszła wojna, a z nią brak wielkiej, międzynarodowej rywalizacji sportowej. Fanny co prawda startowała, biła rekordy, ale wydawało się, że jej najlepsze lata mijają. Że karierę zakończy bez dużego triumfu. W 1946 roku urodziła drugie dziecko i wtedy wielu stwierdziło, że te dwie ciąże to jej faktyczny koniec.
Wielu, ale nie ona…
Czytaj też: Helena Marusarzówna. Najpiękniejszy Kwiat Podhala
Cena olimpijskich mistrzostw
Dwa miesiące po porodzie Blankers-Koen rozpoczęła treningi, a w tym samym roku wywalczyła pięć tytułów mistrzyni kraju i dwa złota na mistrzostwach Europy. Był to czas narodzin przydomku „latająca gospodyni domowa”. W 1947 Fanny poprawiła praktycznie wszystkie osobiste rekordy. Była gotowa, by w Londynie udowodnić niedowiarkom, jak kruche są ich proroctwa. Sceptyków nie brakowało. Wspominała, że jeden z dziennikarzy napisał „że jestem za stara, żeby biegać, że powinnam zostać w domu i opiekować się dziećmi. Kiedy dotarłem do Londynu, wskazałem na niego palcem i powiedziałem: „Pokażę ci”.
Na igrzyskach w 1948 zgłoszono ją do pięciu konkurencji. Zabieg był ryzykowny, ale razem z Janem Blankersem – mężem-trenerem – uznała, że może i słuszny. Czas pokazał, że para miała rację. W Londynie Holenderka wywalczyła złoto w biegach na 100 m, 200 m, 80 m przez płotki i sztafecie 4 x 100 m. Określono ją przy tym „jednoosobową reprezentacją Niderlandów”. Widząc jej wyborną formę znawcy stwierdzili, że gdyby tylko mogła, to dołożyłaby jeszcze tytuły w skoku w dal, skoku wzwyż i pięcioboju. Nie zrobiła tego ze względu na kalendarz. Nie potrafiła się przecież rozdwoić… Mało kto wiedział też o wielkim zdenerwowaniu, jakie dopadało ją przed każdym startem.
Nawet w chwilach największych triumfów na bieżni myślami ciągle była przy rodzinie. Kiedy po sukcesie w biegu na 80 m przez płotki zaproszono ją do mikrofonu radiowego, aby powiedziała kilka słów, zmęczona i zdyszana krzyknęła:
„Pocałunki dla Jana i Fanny (syna i córki). Tatuś na pewno tańczy raz z radości dookoła stołu!”.
Po igrzyskach musiała zmierzyć się z blaskami i cieniami sławy. Sama wspominała:
„Podczas kontroli celnej po powrocie do Hook of Holland byłam zdenerwowana. Co z moim nowym płaszczem? Chociaż wyjeżdżała z kraju jako nikt, teraz stałam się własnością publiczną. Kiedy mój pociąg zatrzymał się na dworcu kolejowym w Amsterdamie, czekał na mnie powóz zaprzężony w cztery konie”.
Najpierw rodacy wyprawili jej uroczyste powitanie. Setki tysięcy ludzi oglądało jej triumfalny przejazd amsterdamskimi ulicami. Wiwatowali na cześć swojej bohaterki. Sąsiadki z dzielnicy, w której mieszała sprawiły jej nawet rower, bo stwierdziły, że już dosyć się nabiegała.
Przyjmowała też zaproszenia. Różne. Pal licho, jeśli były sportowe, bo te wydawały się być uzasadnione. Ale przychodziły i propozycje udziału w reklamach, listy od gospodyń z prośbami o domowe porady, a nawet propozycje od rządów państw. Sława była miła, ale z czasem pewnie męcząca. A i intencje ludzi nie do końca szczere i serdeczne.
Pewna fabryka słodyczy bez pozwolenia umieściła nazwisko Fanny z jednym ze swoich produktów. Inni robili podobnie. Bo nazwisko Blankers-Koen przyciągało wzrok potencjalnych klientów. Przykładowo sprzedawcy instrumentów muzycznych afiszowali się w ten sposób: „Fanny Blankers-Koen ustanowiła rekord świata, a nasze akordeony są najlepsze i najtańsze!”. Jeden z domów towarowych zaproponował jej nawet pracę w charakterze kierowniczki działu artykułów sportowych jeszcze przed zakończeniem Igrzysk Londyńskich. Bezinteresownie? Na pewno nie. Liczono, że jej osoba przyciągnie ludzi, którzy chętniej wydadzą swoje pieniądze. Sława przytłaczała psychicznie. Mistrzyni olimpijska „oczyszczenie” znajdowała w domowym zaciszu.
W 1952 roku Fanny Blankers-Koen pojechała do Helsinek. Olimpijskich laurów nie zdobyła, wykluczona przez kontuzję. Później startowała jeszcze przez trzy lata. Kiedy schodziła z lekkoatletycznej bieżni miała 37 lat. Na lata pozostała symbolem kobiety, której w osiąganiu sportowych celów nie przeszkadzało nic i nikt.
Czytaj też: Miała 22 lata, kiedy kończyła karierę sportową, a zdobyła cztery złota na trzech igrzyskach