22 listopada 1950 roku świat koszykówki został rzucony na kolana. Oto naprzeciw siebie stanęły drużyny Fort Wayne Pistons i Minneapolis Lakers. Prawie siedmiotysięczna publiczność obejrzała historyczny mecz, o którym mówi się do dziś.
Założeniem gry jest zwycięstwo. Tym cenniejsze, kiedy grasz na wyjeździe z rywalem dużo mocniejszym. Wręcz faworytem. Trenerzy autsajderów przygotowują wówczas swoje drużyny przede wszystkim od strony mentalnej i taktycznej. Ale w 1950 roku Murray Mendenhall, szkoleniowiec Fort Wayne Pistons, który wyjeżdżał ze swoimi chłopcami do Minneapolis, by mierzyć się z tamtejszymi Lakersami, w głowie uknuł plan, który bezwzględnie wykorzystywał obowiązujące wówczas przepisy. Bo w 1950 zegar nie odmierzał 24 sekund, w trakcie których należało oddać rzut…
Cwana strategia na Minneapolis Lakers
Mendenhall wiedział, że pójście na wymianę z gospodarzami zakończy się katastrofą. Zdawał sobie też sprawę, że przyjęta strategia nie spodoba się fanom gospodarzy, ale może przynieść wygraną. Ponieważ miał w swoich szeregach koszykarzy dobrze operujących piłką, kazał im rozgrywać akcje aż do momentu, w którym albo zostaną sfaulowani albo będą mogli oddać rzut z pewnej pozycji.
Skrzętnie realizujący założenia trenera gracze Fort Wayne w całym meczu, w przeciągu 48 minut, zdobyli raptem 19 punktów i… wygrali. Wykorzystali regułę, a w zasadzie jej brak, w której drużyna miała określony czas na oddanie rzutu. Od momentu powstania NBA aż do tego spotkania nikt nie wpadł na pomysł, by wprowadzić podobne rozwiązanie. Ba, na zmiany czekano jeszcze trzy lata po tym meczu, choć zespoły zawarły „dżentelmeńskie” porozumienie, że nie będą stosowały podobnej taktyki.
Czytaj też: Michael Jordan. Koniec kariery… drugi i nie ostatni raz
Za i przeciw
Lakers zdobyli ledwie 18 punktów, a wcześniej trafiali ze średnią równą 83 punktu na spotkanie. Kibice zgromadzeni wokół parkietu głośno wyrażali niezadowolenie postawą gości. A ci, ciągle sterowani przez swojego trenera, mocno trzymali się założeń. Gdy sędzia zakończył grę rozgorzała dyskusja. Nie brakowało w niej… głosów broniących Mendenhalla. On sam mówił:
„Co było w tym złego? Wygraliśmy, prawda? Chcieliśmy wciągnąć tych gigantów na otwartą przestrzeń, gdzie mieliśmy szansę pograć w koszykówkę, a nie dać się kopnąć po głowie”.
Pisarz sportowy Charlie Johnson nazwał widowisko „sportową tragedią. Zupełnie innego zdania był choćby felietonista „Minneapolis Tribune”, Dick Cullum, który bronił tej strategii, wskazując, że faktycznie była najlepszą dla Pistons. Pisał tak:
„Nie można krytykować trenera za wykorzystanie przepisu. Twierdzenie, że pierwszym obowiązkiem drużyny jest zapewnienie wielu, często bezsensownych akcji zamiast prawdziwej rywalizacji, jest przejawem niskiego pojęcia o sporcie”.
A Ty jak sądzisz? To był taktyczny geniusz czy cynizm?
Nie zmienia to faktu, że mecz ten na pewno miał wpływ na wprowadzenie zegara 24 sekund…
Czytaj też: 30 lat temu koszykówka straciła swojego Mozarta