historiasportu.info

#TegoDnia: Raz róże, raz kolce. 24 marca 2003 r. zmarł Zdzisław Krzyszkowiak

Zdzisław Krzyszkowiak
Podziel się:

24 marca 2003 r. w Warszawie zmarł Zdzisław Krzyszkowiak polski lekkoatleta, biegacz długodystansowy, mistrz olimpijski, mistrz Europy, rekordzista świata.

Niejeden nazywał go spadkobiercą „Kusego”. Ci, którzy poznali go bliżej wiedzieli, że jego sportowe zacięcie co chwilę podcinają kontuzje. Był pechowcem. Emil Zátopek powiedział kiedyś, że jest lepszy od niego samego. Słowa legendy – jak to on – przyjął ze spokojem. Nie powinno to dziwić. Życie nauczyło go opanowania i cierpliwości. Choć bywały momenty, że nerwy brały górę. Ot, chociażby na początku kariery…

Naturalnie wydolny

Zdzisław Krzyszkowiak urodził się 3 sierpnia 1929 r. w Wielichowo. Był chorowitym, chuderlawym chłopcem, codziennie marzącym o podróżowaniu. W tym czasie sport stał jakby w opozycji do małego Zdzisia, który poważnie zachorował. Lekarze zdiagnozowali u niego krzywicę, w następstwie której przestał chodzić. Miał również problemy z wymową. Do tego przyszła wojna… Aż dziw bierze, że parę dekad później został mistrzem olimpijskim w biegu na dystansie 3 kilometrów z przeszkodami, dwukrotnym mistrzem Europy i dwukrotnym rekordzistą świata. O wyczynach w kraju nie wspominając.

Finał olimpijski w biegu na 3000 m. Zdzisław Krzyszkowiak widoczny w tle po lewej stronie
Finał olimpijski w biegu na 3000 m. Zdzisław Krzyszkowiak widoczny w tle po lewej stronie fot. domena publiczna

Do 1948 r., niczym na smyczy, trudna przeszłość prowadziła Krzyszkowiaka. Strofowała, ograniczała i utrudniała funkcjonowanie. Wtedy z pomocą przyszedł sport. Pewnego dnia, będąc uczniem szkoły zawodowej, został zaproszony na stadion lekkoatletyczny. Niejaki Skowroński chciał pobiegać. Nieśmiały Zdzisław przystał na propozycję. Gdy obaj dotarli na bieżnię stanął na jej uboczu, by poobserwować kolegę. Ten jednak nie potrzebował dopingu, a towarzysza. Krzyknął w kierunku Krzyszkowiaka:

– Zdzisław nie bądź taką ofiarą! Jak już przyszedłeś to biegnij ze mną!

Co miał zrobić? Ruszył.

Czytaj też: Bieg życia w ruinach stolicy

Od pogryzienia przez psa po złoto

Minęło kilka minut biegu. „Krzyś” zatrzymał się i zauważył, że mógłby pokonać kolejne metry. Siły pozwalały! Skowroński też to widział. Wartko namówił go do udziału w międzyszkolnych zawodach. Tydzień później Krzyszkowiak biegł na drugiej zmianie sztafety. Do pokonania miał 1000 metrów i w trakcie biegu zdał sobie sprawę, że wcale nie jest słabszy i wolniejszy od rówieśników. Dziś fachowcy określiliby to mianem „wrodzonej wydolności”. Tamte wydarzenia sprawiły, że Zdzisław rozpoczął treningi. Początkowo nieśmiałe. Później w pełni profesjonalne. Sport dowartościował go, pozwolił odnaleźć sens i przyniósł sukcesy.

Pomimo ogromnego spokoju, mistrz olimpijski z Rzymu – potrafił się zdenerwować. Tak jak wtedy, gdy na początku lat 50., uzyskał jeden z najlepszych powojennych wyników na dystansie pięciu kilometrów. Ludzie niedowierzali, że taki chuderlak mógł pobiec tak szybko. Dzień po wyczynie zakomunikowano, że Krzyszkowiak nie przebiegł 5000 metrów, lecz 4600. Informacja od razu pojawiła się w prasie. Czytając kolejne wzmianki na ten temat, zdenerwowany Zdzisław podarł na strzępy jeden z ogólnopolskich dzienników sportowych. W napływie złości miał wtedy powiedzieć, że jeszcze im wszystkim pokaże, kto się pomylił.

I pokazał. Choć początkowo pojawiła się niepewność. Bo i doświadczenia olimpijskie miał nieprzyjemne.

Wcześniej w Melbourne igrzyska były dla niego pechowe: przed biegiem eliminacyjnym jeden z rywali zranił mu stopę kolcami, a w wiosce olimpijskiej pogryzł go pies. Mimo to zdecydował się na udział w biegu półfinałowym, podczas którego jeden z rywali przewrócił go na bieżnię. Sportowa złość zdopingowała go do większego wysiłku zakwalifikował się do finału, w którym jednak nie był już w stanie wystartować.

„Piętnaście lat mojej sportowej kariery to w połowie róże, a w połowie kolce” – podsumował.

W Rzymie, na stadionie olimpijskim w końcu biegł już w swojej lidze. Taktycznie doskonale. Przed startem miał obawy, ale musiał je odsunąć od siebie.

„Kiedy zaczynali przegrywać pierwsi faworyci, blady strach padł na takich jak ja, o których mówiło się, że przyjechali po złote medale. Chwile oczekiwania na start okropnie się dłużyły i niemal z godziny na godzinę stawałem się bardziej nerwowy” – przyznawał po latach.


Jak biegł „Krzyś”? Na starcie biegu na 3000 metrów z przeszkodami stanęło dziewięciu zawodników. Zaraz sygnale startera na prowadzenie wyszedł reprezentant ZSRR, Konow. Za nim biegł Belg Roelants, drugi biegacz radziecki Sokołow i Amerykanin Jones. Polak rozpoczął spokojnie, na szóstej pozycji. Sytuacja nie zmienia się aż do drugiego okrążenia. Pierwsza trójka uzyskała wówczas kilkumetrową przewagę. Przy końcu drugiego okrążenia Krzyszkowiak rozpoczął pościg. Był piąty. W czołówce nadal bez zmian. Na czwartym okrążeniu Polak jeszcze przyśpieszył. I łapał kolejnych rywali. Jednego po drugim. Na ostatnim okrążeniu rozprawił się z Sokołowem. Został mistrzem olimpijskim!

Grób Zdzisława Krzyszkowiaka na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach
Grób Zdzisława Krzyszkowiaka na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach fot. Alina Zienowicz/CC BY 3.0

Z bieżnią pożegnał się w 1963 rok. „To jakby dziennik, który przybliża szkołę trenera Jana Mulaka – samotny wysiłek, by wejść na szczyt” – mówił.

Zawsze optymistyczna nastawiony do świata. Był bardzo aktywny. Udzielał się w Polskim Komitecie Olimpijskim. Poświęcał sporo czasu na spotkania z dziećmi i młodzieżą. W ostatnich miesiącach bardzo ciężko chorował. Zmarł, mając 73 lata.

Korzystałem z archiwalnych wydań „Gazety Krakowskiej”, „Trybuny Robotniczej”.

Czytaj też: Janusz Kusociński – człowiek i sportowiec niezłomny

Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

Young Griffo

Young Griffo – uzależniony fenomen

Podziel się:

W ringu był nieuchwytny. Szybki, przewidujący ruchy przeciwnika Young Griffo zyskał miano specjalisty od defensywy. W życiu prywatnym nie potrafił sobie poradzić z najsilniejszym przeciwnikiem. Z alkoholem…

Podziel się:
Czytaj więcej

Jan Banaś i Krok, który zmienił karierę

Podziel się:

Idolów miał kilku. Był wśród nich genialny brazylijski drybler Garrincha. Był też Gerard Cieślik. I George Best, do którego często go porównywano. Choć, jak sam przyznawał, że nie pił w przeciwieństwie do Irlandczyka

Podziel się:
Czytaj więcej
0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top