historiasportu.info

Historia z książki: Eugeniusz Lokajski i jeden, feralny rzut

Podziel się:

W 1936 r. w przedolimpijskich rozważaniach eksperci twierdzili, że Eugeniusz Lokajski był jednym z głównych faworytów do zdobycia złota w rzucie oszczepem w Berlinie. Za 28-letnim wychowankiem Warszawianki przemawiały i liczby, i forma. Niestety, jedna decyzja, jeden pechowy rzut zniweczył wszystko…

Czerwiec, rok 1936. Eugeniusz Lokajski przygotowuje się do kolejnego rzutu. Za kilka tygodni wyruszy do stolicy Niemiec i powalczy o olimpijski medal. Próba jest świetna. Rekordowa. Gienek udowadnia, że należy do światowej czołówki oszczepników. Że w Berlinie będzie kandydatem do medalu. Ale wielkie nadzieje i marzenia prysły niczym mydlana bańka. I to na cztery dni przed konkursem olimpijskim…

Nic nie jest w porządku

2 sierpnia 1936 r. Berlin. Na specjalnie przygotowanym boisku treningowym pojawili się reprezentanci Polski, wspomniany Lokajski oraz Walter Turczyk. Wokół nich zgromadziła się grupka reporterów, których zaproszono na zajęcia. To miało być chytre i psychologiczne posunięcie. Polacy na oczach świadków mieli zaprezentować swoją wyborną dyspozycję.

Po krótkiej rozgrzewce Gienek złapał oszczep. Ustawił się. Potem wziął rozbieg i rzucił… Rezultat? 73,27 m, wówczas trzeci wynik na świecie. Dziennikarze byli pod wrażeniem, a w kolejnych dniach w zagranicznych gazetach pojawiły się wzmianki o fenomenalnej formie polskiego lekkoatlety. Rywale musieli się bać. I o to chodziło! Temu służyć miał tamten pokazowy trening.

Oszczepnicy Eugeniusz Lokajski (z prawej) i i Walter Turczyk
Oszczepnicy Eugeniusz Lokajski (z prawej) i i Walter Turczyk fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Niestety, zaraz po próbie, na twarzy Lokajskiego pojawił się grymas bólu. Okazało się, że naderwał mięsień barkowy, a jego start w konkursie olimpijskim stanął pod ogromnym znakiem zapytania. Zaniepokojony całą sytuacją redaktor „Przeglądu Sportowego” donosił z Berlina (pisownia oryginalna):


„W czwartek skoncentrujemy uwagę znów na lekkoatletach. Z drżeniem serca oczekiwać będziemy meldunków o zawodnikach, którzy, do niedawna, jeszcze byli naszemi nadziejami, a dziś są półinwalidami. Kto wie, czy Lokajski będzie wogóle rzucał, tak go boli krzyż. Na szczęście Turczyk ukrywa podobno rewelacyjną formę i chce godnie zastąpić Lokajskiego”.

W polskim obozie nastał czas niepokoju. Co odważniejsi mówili nawet o złym przygotowaniu lekkoatletów do igrzysk. Treningi miały zostać niewłaściwie zaplanowane i plaga kontuzji, która nawiedziła Biało-Czerwonych w Niemczech, była tego efektem. Na nadwyrężoną nogę skarżył się biegacz Gąsowski, sprinterka Walasiewiczówna kulała, długodystansowiec Noji czuł się źle, a Chmielewski wybił palec.

Gienek Lokajski zdawał sobie sprawę z położenia, w jakim się znalazł. Przechadzając się po boisku w wiosce olimpijskiej spotkał Witolda Domańskiego z krakowskiego „Czasu”. Redaktor od razu zauważył skwaszoną minę oszczepnika. Troskliwie zapytał, dlaczego spaceruje przybity.

– Nadwyrężyłem sobie cały prawy bok. Rzucałem nieostrożnie, trochę za forsownie i zdaje się mam naderwany mięsień. Obawiam się, że jeśli do czwartku nie będzie w porządku, trzeba będzie wycofać się z konkurencji – wytłumaczył lekkoatleta.

Do czwartku nic się nie zmieniło. Ale sportowa ambicja wzięła górę. Kontuzjowany Eugeniusz pojawił się na stadionie.

Czytaj też: Maria Kwaśniewska, „mała Polka”, która postawiła się Hitlerowi

smutek i zawód

6 sierpnia 1936 r., punktualnie o 10:30, pośród 40 tysięcy kibiców zebranych na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, oszczepnicy rozpoczęli eliminacje. Reguły były proste. Każdy z 28 startujących w jednej z trzech prób miał rzucić przynajmniej 60 metrów. Odległość ta była przepustką do następnej rundy. Gienkowi wystarczyło jedno podejście. Turczykowi trzy. Obaj Polacy ponownie pojawili się na rzutni o kwadrans po piętnastej, by stoczyć ostateczny bój o olimpijskie medale. Stutysięczna już wówczas widownia zacierała ręce.

Eugeniusz Lokajski oddał jeden poprawny rzut, w pierwszej serii. Drugi był już słaby, a do trzeciej próby nawet nie podszedł. Ból barku okazał się zbyt silny, ale i tak do awansu do ścisłego finału zabrakło zaledwie jednego metra. Później pozostało mu tylko patrzeć, jak reprezentant gospodarzy Gerhard Stöck wprawia w ekstazę swoich rodaków. By zdobyć olimpijskie złoto, Niemiec musiał rzucić 71,84 m. Dwa miesiące przed igrzyskami Eugeniusz Lokajski posłał oszczep na 73,27 m. Blisko półtora metra dalej…

Inspiracją do napisania artykułu była książka Daniela Grinberga i Adama Parczewskiego „Igrzyska lekkoatletów. Tom 10: Berlin”

W relacjach prasowych można było poczuć zawód. Pisano o wynikach „znacznie poniżej możliwości”. „Przegląd Sportowy” nie zostawił za to suchej nitki na Turczyku, który miał zastąpić niedysponowanego Gienka.

„W tej sytuacji trzeba akceptować z rezygnacją jego (Lokajskiego) rzut 66,36 m zapewniający mu zaledwie siódme miejsce. Tryskający zdrowiem Turczyk, jeden z nielicznych zawodników. naszej ekspedycji olimpijskiej, któremu nic nie dolegało, zawiódł za to tych wszystkich, którzy po cichu przypisywali mu wielką szansę, outsidera stawiali nawet przed Lokajskiego. Mimo wielkiej woli zwycięstwa, Turczykowi żaden właściwie rzut nie wyszedł przyzwoicie. Musiał się on zadowolić zupełnie skromnym wynikiem i 10-tem miejscem”.

Pozostaje zatem pytanie, czy gdyby Lokajski odpuścił feralny trening, zdobyłby olimpijski medal? Być może, przecież do ścisłego finału zabrakło metr. To mógł i miał być jego konkurs. Następnej szansy od losu nie otrzymał.

Czytaj też: Niezwykły bieg w Berlinie

Eugeniusz „Brok” Lokajski – żołnierz i fotograf

Igrzyska olimpijskie w Berlinie dla Gienka były wyjątkowe, bo jedyne, w których brał udział. W 1939 r. rozpoczęła się II wojna światowa i lekkoatleta, podobnie jak wielu jego kolegów po fachu, walczył z okupantem. Został wzięty do niewoli przez Sowietów jako dowódca plutonu w 35. Pułku Piechoty pod Brześciem. Udało mu się uciec w grudniu 1939 r., unikając w ten sposób losu pozostałych oficerów zamordowanych przez NKWD w katyńskich lasach. Później prowadził mały zakład fotograficzny. Był także nauczycielem w tajnych polskich szkołach. W 1942 r. widywano go na skraju parku Skaryszewskiego, gdzie trenował z niedużą grupą zapaleńców. Ryzykował, ponieważ za uprawianie sportu Polakom groziła śmierć.

Po wybuchu Powstania Warszawskiego „Brok”, bo taki pseudonim nosił Eugeniusz, został oficerem łącznikowym sztaby Komendy Obszaru Warszawa AK. Brał udział w szturmie na komendę policji na Krakowskim Przedmieściu i kościół św. Krzyża. Jego znakiem rozpoznawczym stał się aparat fotograficzny, który niemal zawsze nosił przy sobie. Wykonał wiele zdjęć walczącej stolicy. Trzynaście lat po Powstaniu opublikowano je w tygodniku „Świat”.

Po wybuchu Powstania Warszawskiego „Brok”, bo taki pseudonim nosił Eugeniusz, został oficerem łącznikowym sztaby Komendy Obszaru Warszawa AK fot. domena publiczna

Olimpijczyk z Berlina nie doczekał końca wojny. Nie doczekał publikacji swojej pracy. 25 września 1944 r. pod gruzami zbombardowanej przez Niemców kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej 129. W budynku znajdował się zakład fotograficzny. Gienek poszedł do niego po filmy do aparatu…

Źródła:

  1. D. Grinberg, A. Parczewski, Igrzyska lekkoatletów. Tom 10, Berlin 1936, Warszawa 2022.
  2. R. Wryk, Sport i wojna. Losy polskich olimpijczyków w latach drugiej wojny światowej, Poznań 2016.
  3. Przegląd Sportowy, r. 1936, numery: 65-67.
  4. Czas, r. 1936, numery: 210-215.
Podziel się:
Subskrybuj
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze Najczęściej oceniane
Informacje zwrotne w linii
Zobacz wszystkie komentarze
Facebook
Archiwa

Warto zobaczyć

0
Chciałbym poznać Twoje zdanie, proszę o komentarz.x
Scroll to Top