Film mógłby nie zawrzeć wszystkiego. Potrzeba by serialu, aby w pełni zobrazować historię Tapio Rautavaary, fińskiego mistrza olimpijskiego, łucznika, piosenkarza i aktora. Osobowości przez wielkie „O”. Ale i człowieka, który zmagał się ze swoimi demonami. Na wielu płaszczyznach poprzednika Mattiego Nykänena.
Rautavaara zapamiętany został jako nieco sztywny facet. Ot, taki stereotypowy obraz fińskiego mężczyzny. Z natury smutny i ponury, który myślał o wszystkim po swojemu. W wywiadach medialnych zdarzało mu się kłamać, bo przecież „dobra historia jest zawsze lepsza niż nudna prawda”, a jego była ciekawa, nawet bez ubarwień. W pewnym momencie jej nieodłączną częścią został alkohol…
Cuda, które zbudowały kariery
Na świat przyszedł 8 marca 1915 r. w Pirkkala. Wychował się bez ojca, w biednej rodzinie, w której często brakowało jedzenia czy ubrań. Trudna sytuacja finansowa zaprowadziła w końcu dziesięcioletniego Tapio do domu dziecka. W bidulu spędził blisko rok. Samotny chłopiec, tęskniący za mamą, która – jak stwierdził kilkanaście lat później – była mu najbliższą osobą w życiu, miał wówczas wszystko, by skończyć źle. I wtedy zdarzył się cud…
Jesienią 1926 r. lekarz miejski w Oulunkylä zasugerował, zmagającemu się z problemami zdrowotnymi Tapio, że powinien uprawiać sport. Jedenastolatek zainteresował się rzutem oszczepem i ruszył na treningi. A te przyszło mu przeprowadzać w wyjątkowo ciężkich dla Finów, ale i dla świata, czasach. Życie w latach 30. ubiegłego stulecia ukształtował kryzys ekonomiczny i jego skutki. Nastoletni Rautavaara musiał pracować, by odciążyć finansowo matkę. Imał się różnych zajęć — od pomocnika kopacza studni, poprzez sprzedawcę w księgarni kolejowej, po magazyniera w ogromnym warzywniaku. Robił wszystko, by choć na moment wyrwać się z biedy. I wtedy wydarzył się kolejny cud…
Mniej więcej w tym czasie pierwszy raz zaproszono go na biesiadę, na której miał zaśpiewać. A głos miał nieprzeciętny. Nieliczna jeszcze publika była zachwycona. Przychodziły więc kolejne propozycje występów, a Rautavaara stał się znanym, lokalnym śpiewakiem. Później jednak wybuchła wojna i równolegle prowadzone kariery — sportowa i muzyczna — jakby zwolniły. Finowie musieli bronić swoich granic przed sąsiadem zza wschodniej granicy. Tapio na blisko rok trafił na linę frontu. Przeżył wojnę. Tyle że w jego sercu i umyśle pozostały niegojące się rany:
„Doświadczyłem zabijania, które było konieczne na wojnie, głównie jako zło przeciw ludzkości, jako straszny przymus, jako wypełnianie rozkazów, jako niekończący się wybór: jeśli mi się nie uda, zrobi to mój wróg i umrę”.
Latem 1942 r. Rautavaara zgłosił się do korpusu rozrywkowego jako spiker w radiu Maaselä. Otrzymał to stanowisko, pracował na nim prawie do końca wojny. Prowadził programy, puszczał płyty i śpiewał, dzięki czemu jego głos po raz pierwszy stał się szeroko znany Finom. Nie zapomniał o sporcie. Jesienią 1943 r. był w świetnej formie rzutowej i podczas ćwiczeń rzucił swój nieoficjalny rekord życiowy, 80,97 metra, o ponad dwa metry lepszy od ówczesnego rekordu świata Yrjö Nikkanena.
Tapio Rautavaara. Mistrz oszczepu, mistrz mikrofonu
W drugiej połowie lat 40. jego popularność wystrzeliła, a po igrzyskach olimpijskich w 1948 r. w Londynie, zyskała nieosiągalny wcześniej status. Sport i towarzyszący mu sukces stały się trampoliną dla pozostałych elementów jego życia.
Uważany za „za starego” Tapio uważał, że aby wygrać na igrzyskach olimpijskich, powinien trenować w ciągu dnia w tym samym czasie, w którym przewidywane są kwalifikacje i finały w rzucie oszczepem w Londynie. Dostał pozwolenie na trenowanie, jednorazowo po pół godziny, dwa razy w ciągu dnia. W stolicy Wielkiej Brytanii wykazał się sprytem i spostrzegawczością, umiejętnie przygotowując sobie kiepski, miękki tor przed rzutami. Został mistrzem olimpijskim i do kraju wrócił jako sportowa gwiazda. Następne starty też przyniosły medale, choćby mistrzostw Europy.
W życiu osobistym też wiodło mu się dobrze. Poznał w Saimę Elisabet „Liisę” Handel, w której się zakochał i poślubił. Para doczekała trzech córek. Wybudowała wspólny dom. Była ze sobą na dobre i na złe.
Kolejne lata wiązały się z dalszymi występami. Rzadsze sportowe, zastępowały te na scenie i przed kamerą. Dziś uchodzi za piosenkarza kultowego. Nagrania Rautavaary to wspomnienie okresu przejściowego, kiedy to Finlandia z czasów głodu przekształciła się w państwo zamożne. Nie bez znaczenia były też tournée, które dotarły do każdego zakątka kraju, dzięki czemu każdy Fin mógł ujrzeć śpiewającego mistrz olimpijskiego. A ten potrafił robić show. W swoich występach starał się nawiązać kontakt z publicznością nie tylko śpiewem, ale i rozmową.
Podczas swojej 33-letniej kariery wokalnej Tapio Rautavaara nagrał na swoich płytach 328 piosenek. Zdobywał złote płyty. Najlepiej sprzedającym się krążkiem sportowca-artysty był podwójny album „Reissumiehen taival”, wydany w 1979 r., który sprzedał się w ponad 150 000 egzemplarzy.
Czytaj też: Winna czy niewinna? Mistrzyni olimpijska oskarżana o doping
Przeszłość topiona w kieliszku
W miarę rozwoju kariery wokalnej Rautavaara zarabiał coraz większe pieniądze. Mimo towarzyszącego mu luksusu dbał o to, by nikt i nigdy nie zapomniał, w jak dużej biedzie dorastał. Tym też zaskarbił sobie sympatię Finów. Sporą część gotówki wydał, aby podnieść standard życia swojej rodziny, wyciągnąć ją ze społecznych nizin. Nigdy się tym nie chwalił. Ba, próbował to ukryć. Biedne dzieciństwo sprawiło też, że Tapio nie był rozrzutny. Pewnie nazwalibyśmy go „dusigroszem”, bo jak inaczej nazwać faceta, który postanowił nigdy i nikomu nie pożyczać pieniędzy?
Sława, pieniądze, sukces czy szczęśliwy dom nie były gwarantem pełni szczęścia. Życiem Tapio sterowały demony. Ciężko nie zauważyć podobieństwa z innym wielkim sportowcem, Matti Nykänenem. Obaj byli znani ze sportowych aren i sceny, obaj porywali Finów. Dla obu sukces wiązał się z problemem alkoholowym. Tapio, który swój „pierwszy raz” z kieliszkiem zaliczył stosunkowo późno, bo dopiero w wieku 38 lat, uważał, że używka może przeszkodzić mu w sporcie. Kiedy jednak odłożył oszczep na zawsze, a jego codzienność wypełniły koncerty, film, imprezy i podróże, pił więcej. Miewał długie okresy, w których nie trzeźwiał. Później, nierzadko na wiele miesięcy, przychodził czas trzeźwości. I znów picie. I tak w kółko, do końca życia. Po spożyciu, w rozmowach z najbliższymi wracał do trudnych chwil z przeszłości. Tylko w takim stanie potrafił o nich mówić. Alkohol otwierał szczelnie zamkniętą puszkę.
„Zbyt często artysta występujący samotnie na scenie jest zapraszany na „zabawne” imprezy, gdzie gra muzyka, leje się wino i jest wielu przyjaciół. Kiedy takie zdarzały się wielokrotnie, tworzyło to swego rodzaju cykl, męczące wędrówki, w których przetrwanie było trudem i wysiłkiem. To jest tak diabelski zawód, że codziennie możesz pić do pełna i za darmo. Nie trzeba było wiele dawać, więc na stole zawsze stała szklanka niegazowanego trunku, a chętnych do zapłaty nie brakowało” – mówił mistrz z Londynu.
Każdy chciał się napić z Tapio. Nie każdy widział, jak wielki ma problem.
Czytaj też: Sport i polityka #1: dziura po kulach, 500 marek i uległy Hitler
Co by było, gdyby?
Śmierć Rautavaary była taka, jak jego życie. Nieszablonowa. Głośna. 24 września 1979 r. Rautavaara poszedł na pływalnię Tikkurila w Vantaa. W pewnym momencie uderzył głową o posadzkę. Przyczyna upadku i sposób leczenia sportowca-piosenkarza wywołały publiczną debatę. Twierdzono, że gwiazdor był pijany. Procenty zrobiły swoje, stracił równowagę i dlatego wylądował na ziemi. Ale nie ma co do tego zgody.
Leczenie, jakie otrzymał Tapio w ośrodku zdrowia, pozostawiało wiele do życzenia. Gazety opisywały je jako niegrzeczne i obojętne. W placówce zaszyto ranę na głowie i zalecono mu, aby nie ruszał się przez jeden dzień. Nie został przyjęty do szpitala na obserwację, mimo że był w tak złym stanie, że nie potrafił samodzielnie wyjść na zewnątrz. Później uderzył jeszcze we framugę drzwi samochodowych, pogłębiając uraz. Zmarł następnego dnia. Przyczyną śmierci był wylew krwi do mózgu. Pracowników ośrodka oskarżano o zaniedbania. Długo rozprawiano o tym, co by było, gdyby…