Są fotografie, które przeszły do historii sportu. Takie, które znają wszyscy kibice. Nierzadko prezentują momenty bądź sytuacje wyjątkowe. Innym razem w swoich ramach zamykają emocje, od zawsze przecież towarzyszące sportowym widowiskom. Dziś o jednej z nich.
Kto nie kojarzy zdjęcia Michaela Jordana z 1998 roku, kiedy „Byki” rozgrywały 6. mecz finału NBA przeciwko Utah Jazz, a legenda koszykówki oddawała „ostatni rzut”? Albo Muhammada Ali, stojącego tryumfalnie nad Sonny Linstonem, chwilę po zwieńczeniu dzieła zniszczenia?
Pewnie większość z Was – bez najmniejszego problemu – odtworzyła właśnie te obrazy w głowie. Przecież prezentują największych bohaterów sportowych aren. Ale czy zastanawiałeś się kiedyś, kim są ludzie stojący po drugiej stronie aparatu? Albo jakie były okoliczności powstania kultowego zdjęcia? Jeśli nie, to mam dla Ciebie pewną historię. Historię fotografii, która według Sport Illustrated jest jedną ze stu najlepszych w historii sportu.
Czytaj też: Hokejowa zemsta po czechosłowacku
„Złapany” Bobby Orr
Rok 1970. Frunący równolegle do lodowej tafli Bobby Orr nie był – jak można by sądzić – faulowany. Hokeista właśnie zdobył bramkę decydującą o zwycięstwie w finale NHL. W przypływie radości Orr rzucił się przed siebie i właśnie w tym momencie, siedzący za bramką człowiek, nacisnął guzik w swoim aparacie – tej cudownej maszynce, pośrednio przerzucającej ułamki sekund naszego życia na papier.
Fotograf nazywał się Ray Luissier i pracował w Boston Record-American. 10 maja 1970 roku pojawił się na 4. meczu finału. Boston Bruins prowadzili z St. Louis Blues 3:0 i byli o krok od tytułu. Ale tamto spotkanie nie układało się tak dobrze, jak poprzednie. Po trzech tercjach był remis 3-3 i wszyscy szykowali się na dogrywkę.
Lussier stał przy wschodniej trybunie, cały czas celując obiektywem w kolejnych graczy. Kiedy zabrzmiała syrena i rozpoczęły się przygotowania do dogrywki, mężczyzna poszedł na drugą stronę, sądząc, że Bruins trafią właśnie na tę bramkę. Kiedy dotarł na miejsce inny fotograf, wyraźnie znudzony aktualną sytuacją, odstąpił mu siedzisko przy szybie, a sam ruszył w kierunku stoiska z piwem. Ray skorzystał z okazji i rozłożył sprzęt.
Sędzia rozpoczynał dogrywkę, gdy uczynny jegomość wrócił ze szklanką złocistego trunku. Ale nie wyrzucił Lussiera. Położył swój aparat i machnął ręką, przecież niczego szczególnego się nie spodziewał. Od pierwszych sekund hokeiści z Bostonu prowadzili grę. Krążek prędko zmieniał strony. W 40 sekundzie dogrywki Bobby Orr otrzymał podanie i sprytnym strzałem pokonał bramkarza rywali.
W tym momencie Ray przybliżył swój sprzęt od oka. Orr odjechał w lewo, po czym potknął się o obrońcę Noela Picarda i nagle wyskoczył. Jego ręce i nogi wystrzeliły ku górze, a ciało ułożyło się równolegle do lodowiska. To była kontrolowana celebracja. W tym momencie fotograf nacisnął przycisk wyzwalający migawkę. Cyk! Złapał to!
Zdjęcie przedstawiające radosnego Bobby’ego przez kolejne lata uchodzić będzie za najlepsze w dziejach NHL. Znajdzie się w wielu prestiżowych rankingach. Ba, otrzyma kilka określeń: „The Leap”, „The Flying Goal”, „The Flying Orr” lub po prostu „The Goal”. Na jego podstawie sklepy z pamiątkami będą sprzedawać figurki, koszulki. Będzie zdobiło kufle, kubki i ściany wielu pubów.
Znawcy tematu stwierdzą nawet, że w obecnych czasach, mimo ogromnych możliwości technologicznych i pospolitości aparatów, żaden człowiek nie zrobi tak wyrazistego, hokejowego zdjęcia.
Jednak jego autor nigdy nie doczekał stosownego uznania. W 1978 roku zdobył co prawda nagrodę Pulitzera, ale za relację z zamieci. Dwa lata później całkowicie porzucił fotografię, by zostać technikiem renowacji dokumentów. Zmarł w wieku 59 lat w 1991 roku, a jego nekrolog był tak ukryty w gazecie, że nikt spoza rodziny go nie widział.
A według Ciebie, które zdjęcie zasługuje na miano „najlepszego w historii sportu”?