Wojnę przeżył dzięki determinacji matki. Ojca nie pamięta – zginął w Auschwitz. Potem skupił się na sporcie i jako trener doprowadził siatkarki USA do wicemistrzostwa olimpijskiego w Los Angeles. Nie był to ostatni sukces Arie Selingera, który w 1995 roku został włączony do Volleyball Hall of Fame. W pełni zasłużenie.
Piekło wojny
– Po przejściu takiego piekła bywa, że w człowieku gromadzi się niesłychany ładunek agresji, nienawiści i nietolerancji. Zdarza się również sytuacja odwrotna i to, jak sądzę, stało się moim udziałem. Jedyne czego nie znoszę, to niesprawiedliwość.
Rok 1942. Kraków. Pięcioletni Arie wraz z rodzicami zostaje schwytany przez Niemców. Po kilku miesiącach nieustannej tułaczki, pomiędzy kolejnymi polskimi miastami, rodzina trafia do obozu w Bergen-Belsen, tego samego, w którym od listopada 1944 roku przebywała Anna Frank – autorka wstrząsających dzienników. Stosunek i polityka hitlerowców wobec Żydów są z znane, toteż Selingerowie natychmiast zostają rozdzieleni. Ojciec Ariego, inżynier budownictwa, zostaje wywieziony do Oświęcimia.

W trudnych warunkach matka i syn egzystują blisko dwa lata. O piekle obozów powiedziano już wiele, choć wciąż wydaje się, że zbyt mało. Głód, zimno, choroby, upokorzenia, ból, śmierć – z tym przyszły sportowiec wiąże część wspomnień z dzieciństwa. Nigdy nie wymaże ich z pamięci. Nigdy jednak nie będzie zionął chęcią zemsty, a przyszłe podopieczne przypną mu łatkę łagodnego, otwartego, ale i wymagającego człowieka.
W 1945 roku ośmioiolatek trafia do ciężarówki, która ma przewieźć go w inne miejsce. Po drodze, gdzieś w okolicy Magdeburga, zostaje oswobodzony przez VIII Armię Stanów Zjednoczonych. Trafia na statek, którym płynie do Izraela. Samotnie, bez matki, w której tliła się jeszcze nadzieja na odnalezienie ukochanego taty. Pani Selinger zostaje jakiś czas w Niemczech, szuka męża. Na próżno. Szybko dowiaduje się, że mężczyzna zginął w KL Auschwitz, niemal od razu po ich rozstaniu.
Czytaj też: Historia Wieczystej Kraków. Antoni Kawula, bój o I ligę i piłkarz, który osiągnął najwięcej
Izrael i sport
Selingerowie osiedlają się w Izraelu. Arie nigdy jednak nie zapomina, gdzie się urodził. Twierdzi, że tkwi w nim cząstka starego, przedwojennego Krakowa. Kiedy dorasta stara się zagłębić polską kulturę i historię. Najbardziej ubolewa nad tym, że niedostatecznie poznał język.
Pod koniec lat 40. łapie sportowego bakcyla. Jak większość młodych chłopców godzinami potrafi grać w piłkę, ale futbol na stałe nie zajmie jego serca. Woli lekkoatletykę i – wówczas mało popularną w Izraelu – siatkówkę. To w tej dyscyplinie odniesie największe sukcesy. Najpierw, będąc zawodnikiem, trafa do kadry narodowej, a z nią do Warszawy, na V Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów. Był sierpień 1955 roku, a Arie Selinger odwiedza kraj, w którym przyszedł na świat.

Z Polakami ma też styczność później, na mistrzostwach świata w siatkówce w 1956 roku. Reprezentacja Izraela gra przyzwoity turniej: awansuje z Grupy F do drugiej rundy, zajmując ostatecznie 16 miejsce. A Biało-Czerwoni? Zostają czwartą siłą globu, przegrywając w sumie trzy spotkania: z Czechosłowacją, Rumunią i ZSRR.
Arie Selinger? Zasadniczo nieamerykański!
Zawodnicza kariera Selingera nie trwa długo. W 1963 roku kończy Wingate Institute na wydziale wychowania fizycznego i rozpoczyna pracę jako nauczyciel. Trenuje też lekkoatletów, koszykarzy, gimnastyków i siatkarzy. Tworzy swoją charakterystyczną metodykę treningową. Opiera ją na nauce, poświęceniu i budowaniu dobrych relacji w zespole. Potrafi też wprowadzić innowacyjne rozwiązania na boisku. Tak, jak w kilku meczach reprezentacji izraelskich siatkarek, ósmej drużynie mistrzostw Europy w 1967 roku.
W 1969 roku wyjeżdża z Izraela. Osiedla się w Stanach Zjednoczonych, gdzie najpierw kończy studia, a później otrzymuje propozycję z tych „nie do odrzucenia”: posadę trenera żeńskiej kadry jednego z największych państw na świecie. Mowa tu o powierzchni, bo jeśli spojrzymy na ówczesny poziom siatkówki pań w USA, to, obrazowo rzecz ujmując, Arie otrzymał materiały budowlane, a inwestor kazał mu wybudować solidny budynek… tyle że na Księżycu. Misja stworzenia nowej, światowej potęgi wydaje się abstrakcyjna. Ale Selinger podejmuje wyzwanie. Więcej, ma nawet wizję, która może zagwarantować korzystne wyniki.

Zanim izraelski imigrant przejął całkowitą kontrolę nad kadrą, na największe siatkarskie wydarzenia Stany Zjednoczone selekcjonowały swój zespół przypadkowo. Bezład i brak pomysłu nie mogły się dobrze skończyć: przedostatnie miejsce w Tokio w 1964 roku; ostatnie miejsce w Meksyku, cztery lata później i w końcu rok 1972, kiedy Amerykankom nie udało się nawet zakwalifikować na igrzyska. Jak na kraj, który wynalazł siatkówkę, olimpijskie osiągnięcia w tym czasie były, łagodnie rzecz ujmując, mizerne. Obejmując w 1975 roku reprezentacyjne stery Arie, traktowany jest jak zbawca. Najpierw jednak musi przekonać do swoich metod zawodniczki.
– Nie było żadnych tajemnic. Reguły były proste. Ich podstawą była dobrowolność. Chodziło o to, by zgromadzić grupę dziewcząt gotowych przez pewien okres podporządkować wszystko dla osiągnięcia wyniku. Nie do pomyślenia byłoby zachęcanie czy nakłanianie kogokolwiek. To miała być ich motywacja. Ich dyscyplina wewnętrzna. Ich potrzeba.
Samo podejście do przygotowań i do dziewcząt, które zdecydowały się współpracować z Selingerem to jedno. Drugim były serwowane przez niego mordercze treningi. Po kilkugodzinnych zajęciach na hali, gdzie do znudzenia ćwiczono schematy, siatkarki przechodziły na siłownię. I tak w kółko. Często kilka dni z rzędu. Zwolennicy Ariego podziwiają ten etos pracy i relacje panujące w drużynie, które mimo ogromnego wysiłku, były bardzo przyjazne i lojalne.
– Nie jestem twardym trenerem. Jestem wymagającym. Lubię robić rzeczy dobrze albo wcale.
Kat o gołębim sercu ma też przeciwników. Nie kwalifikuje się do igrzysk w Montrealu w 1976 roku. Fakt ten działa na oponentów, jak woda na przysłowiowy młyn.
– Jest fanatykiem tego medalu. Dziewczyny muszą porzucić wszystko i stać się prawie zakonnicami. Zasadniczo jest nieamerykański – mówi o nim Marry Jo Peppler, olimpijka z Tokio.
Tyle że Arie Selinger jest pewny siebie. Wie, że rok pracy, to za mało, aby odpowiednio naoliwić trybiki tej maszyny. Na pohybel krytycznym głosom w końcu odnosi sukcesy.
Na mistrzostwach świata w 1982 roku, rozgrywanych w peruwiańskiej Limie, Amerykanki grają rewelacyjny turniej. Najpierw wychodzą z bardzo trudnej grupy, w której bez straty seta pokonują: Włoszki, Portorykanki i Chinki. W drugiej rundzie, w ostatnim i nic nieznaczącym spotkaniu, podopieczne Selingera przegrywają z Kubą, lecz i tak półfinał mistrzostw świata stał się faktem.
Sportowe porzekadło głosi, że na tym etapie zmagań słabych drużyn już nie ma. Faktycznie, gospodynie pokonują USA 3:0, ale już w meczu o trzecią lokatę to Amerykanki nie dają szans rywalkom, Japonkom. Brązowy medal mistrzostw globu jest chwilą wielkiego tryumfu upartego trenera. Czas pokaże, że nie ostatnim.

Po latach Arie twierdził, że tamten zespół najwyższą dyspozycję prezentował w latach 1980-1982. Gdyby nie polityczne, zimnowojenne rozgrywki, to już na igrzyskach olimpijskich w Moskwie mógł świętować sukces. Polityka zabiera mu tę możliwość. Cztery lata później bojkoty trwają nadal, tym razem do Los Angeles nie przyjechała większość zespołów z tak zwanych demoludów.
Kadra USA dociera do finału, gdzie musi uznać wyższość Chinek. Srebro jest pierwszym w historii medalem Stanów Zjednoczonych w siatkówce, zaś dla szkoleniowca – ukoronowaniem wyrzeczeń starań i prawie ośmioletniej pracy. Dzień po meczu Arie prosi swoje dziewczyny, by zjawiły się na ostatniej, olimpijskiej odprawie.
– Jest mi bardzo przykro, że nie byłem w stanie sprostać oczekiwaniom drużyny. Przepraszam. Macie wszelkie powody, żeby być dumne z postawy podczas całego turnieju. Każda z was dała z siebie wszystko, do nikogo nie mam żadnej pretensji.
Wicemistrzynie olimpijskie nie kryją łez. Arie Selinger odchodzi z amerykańskiej kadry. Ale nie z siatkówki.
Czytaj też: Historia z książki: Harold Abrahams
Latający Holendrzy
Na początku lat 90. trafia do Holandii – kraju, w którym pojawiło się niezwykle uzdolnione pokolenie. Były więzień obozu koncentracyjnego i trenerski geniusz ma dać tym chłopcom wskazówki i skierować na zwycięską ścieżkę. Arie nie zamierza porzucać swojej filozofii. Dokłada też coś jeszcze. Tworzy „Bankrasmodel”, do którego wplata grupę najzdolniejszych siatkarzy. Założenie jest takie, że gracze są w pełni zaangażowani w osiągnięcie najwyższego poziomu sportowego. Wszyscy objęci planem nie grają w krajowych rozgrywkach. Trenują wyłącznie do zawodów międzynarodowych. Dodatkowo, często są koszarowani w jednym miejscu i poddawani potwornie ciężkim treningom.
Ron Zwerver, nazywany „Michaelem Jordanem siatkówki”:
– Najgorsze były okrojone treningi Arie Selingera w Kobe, w 1992 roku, tuż przed igrzyskami w Barcelonie. Trenowaliśmy cztery razy dziennie. Zrobiliśmy ciężki trening lekkoatletyczny, powiedzmy 800 metrów, i to dla siatkarzy, którzy poruszają się trzy metry w lewo i trzy metry w prawo. Byłem tak wyczerpany, że kiedy Arie zawołał, że już wystarczy, to nie potrafiłem się zatrzymać. Nogi po prostu biegły dalej. Nie miałem kontroli nad swoim ciałem. Selinger przewidział, że nie po czymś takim nie będziemy się już zastanawiać nad niczym w trakcie meczów, tylko zbijać piłkę, by wygrać.
Podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, tak i w Holandii metody Selingera są ostro krytykowane. Dochodzi nawet do sytuacji, w której część siatkarzy rezygnuje z gry w kadrze, wobec czego trener wyjeżdża do Japonii. Wszystko wraca do normy w maju 1992 roku, na trzy dni przed decydującym i ostatnim w ogóle turniejem, dającym przepustkę olimpijską. W Rotterdamie Arie wraca w glorii chwały, a jego chłopcy rozpoczynają marsz po olimpijski finał.

W Barcelonie Holendrzy rozpędzają się powoli. Przegrywają trzy spotkania w grupie. Dwa razy schodzą z parkietów jako zwycięzcy. Wyniki, dające czwarte miejsce po pierwszej rundzie, sprawiają, że już w ćwierćfinale na „Pomarańczowych” czekają wielcy faworyci imprezy, Włosi. Dodatkowo szkoleniowiec musi załatać wyrwy w kadrze, gdyż Peter Blangé – pierwszy rozgrywający -zgłasza kontuzję. Arie wpuszcza na boisko swojego syna, Avitala, a ten gra olśniewająco.
Po kapitalnym i emocjonującym boju Holendrzy wygrywają 3:2. W półfinale biorą rewanż za porażkę w grupie z Kubą. W spotkaniu decydującym o mistrzostwie olimpijskim uznają wyższość Brazylii. To po tym meczu, w szatni, Selinger miał powiedzieć prorocze słowa:
– W Atlancie wygramy złoto!
Faktycznie, cztery lata później Holendrzy tryumfowali. Co prawda bez Ariego na ławce trenerskiej. Cesarzowi należy jednak oddać, co cesarskie: to on wylał fundamenty pod ten sukces. Cierpliwe i długofalowe podejście siatkarskiego geniusza znów wydało smaczne owoce.
Arie Selinger zbyt mocno kochał siatkówkę, by tak po prostu odejść. Rozstać się, niczym znudzeni sobą kochankowie. Chociaż metody szkoleniowe ulegają zmianie, a kolejne pokolenia graczy rywalizują o najważniejsze trofea, on wiernie trwa przy swojej dyscyplinie. Osadzony w obozie koncentracyjnym, pozbawiony ojca i tułający się po świecie kilkuletni dzieciak, prawie osiemdziesiąt lat temu nie mógł zdawać sobie sprawy, że charakter, który właśnie się w nim kształtuje, pozwoli mu przeżyć wojnę. Odnieść sukcesy. I zdobyć wieczny szacunek.
Źródła:
- https://www.volkskrant.nl/sport/ron-zwerver-is-voor-eeuwig-het-gezicht-van-de-gouden-volleybalploeg-van-1996~bdd022d8/ [dostęp 26.01.2022]
- https://people.com/archive/volleyball-coach-arie-selinger-drives-his-team-to-distraction-or-an-l-a-gold-medal-vol-22-no-5/ [dostęp 26.01.2022]
- https://he.wikipedia.org/wiki/%D7%90%D7%A8%D7%99%D7%94_%D7%96%D7%9C%D7%99%D7%A0%D7%92%D7%A8 [dostęp 26.01.2022]
- „Sportowiec” nr 8/1982, s. 15 i 20.