Roberto Clemente był doskonałym baseballistą. Popularnym sportowcem. Dobrym człowiekiem. Zginął, chcąc pomóc poszkodowanym w trzęsieniu ziemi. W tle tamtych wydarzeń, gdzieś obok jego prawych uczynków, idą te ohydne. Motywowane chciwością.
Lot, który zgasił blask
Był ostatni dzień roku 1972. Samolot Douglas DC-7 wzbił się w powietrze, by przetransportować czwartą partię darów dla Nikaraguańczyków. Przed startem przy maszynie krzątali się mechanicy, którzy mieli przygotować ją do lotu. Po kilku godzinach mężczyźni stwierdzili, że pilot może odpalać silniki.
Na pokład weszły cztery osoby, lecz załoga była zdekompletowana – brakowało m.in. drugiego pilota. Zamiast ludzi postanowiono zabrać więcej rzeczy dla potrzebujących, jak się później okazało za dużo o o blisko dwie tony. Kilkanaście sekund po starcie maszyna wpadała do Oceanu Atlantyckiego. Nikt nie przeżył wypadku.
Wśród pasażerów znajdował się Roberto Clemente – portorykański baseballista, gwiazda Pittsburgh Pirates. W swojej ojczyźnie był absolutnym, sportowym bogiem. Rozpoznawalność nie zabiła w nim jednak zwykłych, ludzkich odruchów. To on współorganizował tamten tragiczny lot. Robił to, bo chciał pomóc.
23 grudnia 1972 roku przez stolicę Nikaragui, Managuę, przeszło potężne trzęsienie ziemi. W wyniku katastrofy zginęło 10 tysięcy osób, dwa razy tyle odniosło rany, a ćwierć miliona została pozbawiona dachu nad głową. Obok takiej tragedii Clemente nie mógł przejść obojętnie. Przez cały okres świąt Bożego Narodzenia organizował zbiórkę najpotrzebniejszych rzeczy i artykułów spożywczych. W ciągu tygodnia w Nikaragui trzykrotnie lądował samolot z Porto Rico. Niestety, sprawy nie potoczyły się tak, jakby życzył sobie baseballista i jego rodacy.
Czytaj też: Matthias Steiner i medal dla żony
Roberto Clemente – „Pirat”
Roberto urodził się w dzielnicy San Anton, w mieście Karolina w Portoryko. Jego rodzicami byli Melchor Clemente, pracownik plantacji trzciny cukrowej i Luisy Walker, która prowadził sklep mięsny. Roberto był najmłodszym z czwórki rodzeństwa.
W młodości z powodzeniem uprawiał sporty lekkoatletyczne, szczególnie dobrze wiodło mu się w rzucie oszczepem oraz biegach krótkich, ale to baseball przykuł jego największą uwagę. 22 listopada 1954 roku „Piraci” z Pittsburgha pozyskali go za skromną sumę 4 tysięcy dolarów. To był strzał w dziesiątkę. Transfer, który odmienił grę zespołu.
W latach 60. był jednym z najlepszych graczy ligi. W 1966 roku otrzymał nawet tytuł MVP National League. Dwukrotnie – w 1960 i 1971 roku – „Piraci” z Clemente w składzie zwyciężali w World Series. W Portoryko stał się bohaterem narodowym, symbolem walki ze społecznymi nierównościami i wykluczeniem.
Kradzież, która przyniosła śmierć
Pod koniec grudnia Clemente dowiedział się, że pakiety pomocy nigdy nie dotarły do potrzebujących. Zostały przejęte przez skorumpowanych urzędników rządu Anastasio Somoza Debayle. Rozłoszczony sportowiec postanowił, że osobiście dopilnuje, by czwarta tura pomocy humanitarnej trafiła tam, gdzie trafić powinna. 31 grudnia 1972 roku – mimo sprzeciwu syna, który prosił go, aby nie leciał tylko spędził z nim i rodziną Sylwestra – Roberto wsiadł na pokład…
Kilka dni po wypadku wyłowiono część kadłuba samolotu i ciało pilota. Pomimo usilnych starań, ciał trzech pozostałych pasażerów nigdy nie odnaleziono. Roberto szukał bliski przyjaciel, Manny Sanguillén, który nie uczestniczył w nabożeństwie żałobnym. Zamiast tego zawodnik Piratów zdecydował się szukać jego ciała w wodach, w których wcześniej znaleziono cześć maszyny. Bezskutecznie.
Tamto zachowanie Roberto Clemente nie było jego pierwszym aktem dobroci. Portorykańczyk, bez wielkiego splendoru i blasku fleszy, angażował się w różnego rodzaju akcje charytatywne. Nie miał problemu z tym, by odwiedzić chore dzieci w szpitalu, albo zorganizować pomoc bezdomnemu. Tam, u wybrzeży San Juan, zginął wybitny sportowiec. Mąż i ojciec i nade wszystko – dobry człowiek.
W Nikaragui imię Roberto Clemente kojarzy się z humanitarnym i solidarnym gestem niesienia podstawowej pomocy ludności, a stadion w mieście Masaja został nazwany na jego cześć. Każdego roku w dniu jego śmierci wszystkie media publikują reportaże o jego życiu i karierze sportowej.
Na jednej z tablic, poświęconych pamięci tragicznie zmarłego sportowca, widnieje napis:
Dzięki swojemu gorącemu sercu i umiejętnościom nadanym mu przez Boga, żył tak, jakby grał w grę…
Pomagał Piratom wygrywać, a swoim bliźnim zwyciężać…Roberto zawsze będzie pamiętany, jako adoptowany syn Pittsburgha.
Dzięki wielkie.