Wierność w sporcie jest cnotą coraz rzadziej spotykaną. W historii polskiego żużla, w historii Stali Gorzów Wielkopolski był jednak zawodnik, któremu cecha ta nie była obca. Edward Jancarz – facet, którego serce pompowało żółto-niebieską krew. 21 lat jeździł dla „Stalowców”. Nie mogło być jednak inaczej…
Miał zaledwie sześć lat, gdy pierwszy raz zasiadł na trybunach gorzowskiego stadionu. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Żużel wypełnił jego życie. Jego siostra Grażyna tak wspomina jego stosunek do tego sportu:
„Generalnie zawsze mówił tylko o żużlu. Zdarzało się, że opowiedział jakiś dowcip, ale nie trwało to więcej niż dziesięć minut. Później pokręcił się chwilę po domu, nie wytrzymywał i wracał na stadion. W domu rozmawiało się tylko o żużlu. Żadna inna dyscyplina go nie interesowała. Nawet nie przygotowywał się biegając czy ćwicząc. Oczywiście kiedyś kupił sobie ciężarki i trochę się gimnastykował, ale to, co się liczyło to tylko żużel. Nie uznawał innych sportów, nie kibicował piłkarzom czy siatkarzom”. [1]
Kwestią czasu było, kiedy szczupły chłopak dosiądzie motocykl. Gdy już to zrobił… oszołomił wszystkich. Jego odwaga, technika i talent ujawniły się natychmiast. W 1965 roku zadebiutował w ekstraklasie. Z każdym okrążeniem zjednaływał sobie kibiców. Sympatia nie brała się jednak z niczego. „Eddy” wprowadził Gorzowian na salony. Zdobywał drużynowe tytuły, łapał punkty, dwukrotnie został indywidualnym mistrzem kraju (1975, 1983). Dość wcześnie upomniała się o niego reprezentacja, dla której również stał się bezcenny; zdobył chociażby cztery medale mistrzostw świata par. Od 1977 roku ścigał się również na brytyjskich torach, w barwach Wimbledon Dons. O Edku Anglicy śpiewali piosenki. Tam też stał się legendą. W 1986 roku zorganizował w swoim ukochanym mieście pożegnanie. 6 lat później to samo miasto żegnało go na jednym z cmentarzy.
11 stycznia 1992 roku Edward Jancarz zginął od ciosów kuchennym nożem. Sprawczynią okazała się druga żona żużlowca. Do dziś wielu twierdzi, że kobieta działała w amoku, broniąc się. Przeciwnicy tej teorii również mają swoje argumenty. Jak naprawdę było? Pewnie nigdy się nie dowiemy. Tajemnicą poliszynela było jednak, że po zakończeniu kariery „Eddy” nie mógł znaleźć sobie miejsca. Często zaglądał do kieliszka. Marek Cieślak, słynny polski trener i kolega Jancarza, tak wspomina jego dalsze, pozasportowe losy:
„W końcówce kariery losy Edka strasznie się pogmatwały. Jak tak sobie to analizuję to duży wpływ miał jego wypadek w meczu Polska – Włochy, gdzie młody wówczas Włoch Valentino Furlanetto spowodował straszny upadek Edka. Jancarz wiele dni leżał nieprzytomny w szpitalu. Ciężko z nim było. Wylizał się, nawet na tor na chwilę wrócił, ale to już nie był ten sam Edek. To był cień tamtego, dawnego Edka. Jak skończył z jazdą to zajął się trenerką, nawet coś przy reprezentacji działał, potem było Krosno, ale generalnie zaczął się powolny upadek, którego nie mogłem zrozumieć. Znałem się z nim, wiedziałem i wiem kim był, więc trudno było mi ten totalny upadek ogarnąć. Wpadł w duże problemy, coś złego się z nim stało. A może to, że przestał być zawodnikiem też na niego wpłynęło w jakimś stopniu. Tak czy inaczej nie umiał sobie w normalnym życiu poradzić, rozwiódł się z Halinką, ożenił się drugi raz i to było wielkie nieszczęście. To się skończyło tak, że pewnego dnia dowiedzieliśmy się, że Edek nie żyje, że zginął od ciosu nożem, że został dźgnięty przez swoją żonę. Był szok, niedowierzanie i tragedia dla sportu, bo on był powszechnie znany, szanowany i miał wielki dorobek sportowy”.[2]
Spoczął na Cmentarzu Komunalnym w Gorzowie Wielkopolskim. Fani Stali nie zapomnieli o nim. Jego bezgraniczne oddanie pośmiertnie nagrodzono: jako pierwszy żużlowiec na świecie doczekał się pomnika, stadion i jedna z gorzowskich ulic nosi jego imię. Zawodnicy ścigają się w memoriale jego imienia.
Źródło cytatów:
[1] http://sportowefakty.wp.pl/zuzel/92326/edward-wielki-brat-rozmowa-z-grazyna-wilk-siostra-edwarda-ja
[2] http://www.polskizuzel.pl/cieslak-jancarz-byl-stworzony-do-jazdy-na-zuzlu/