Sportowe ciekawostki pozwolą Ci poznać sport z nieco innej strony. Kto i kiedy wymyślił Puchar Davisa? Kim był Josef Bradl? Poznasz także krótką historię „Cudu na lodzie”.
Puchar Davisa początek
Student Harwardu niejaki Dwight Davis jest pomysłodawcą turnieju tenisowego nazwanego na jego cześć Pucharem Davisa. Z własnych oszczędności zakupił też trofeum przyznawane zwycięzcy tej imprezy. W 1900 roku razem z kompanami ze szkolnej drużyny rzucił wyzwanie rywalom z Wielkiej Brytanii. Ci, a jakże by inaczej, przystali na propozycję. Po kilku tygodniach przygotowań w Brooklynie doszło do konfrontacji, z której Davis i spółka wyszli zwycięsko (wynik 3:0 dla USA). Turniej zyskał uznanie i działacze zdecydowali się każdego roku organizować tego typu zawody. W ciągu 116 lat 32 razy zwyciężali w nim Amerykanie. Cztery wygrane mniej zanotowali Australijczycy, trzecia jest Wielka Brytania z 10 triumfami.
„Cud na lodzie”
Rywalizacja ZSRR z USA odbywała się na wielu płaszczyznach. Każdy sukces jednej bądź drugiej strony natychmiast wykorzystywano politycznie i wizerunkowo. W całej tej propagandowej maszynie sport stał się jednym z ważniejszych podzespołów. Dowód? Słynny mecz hokeja na lodzie w czasie olimpiady w Lake Placid z 1980 roku, uznany z resztą za najważniejsze wydarzenie tej dyscypliny. Naprzeciwko siebie stanęły: naszpikowana zawodowcami reprezentacja ZSRR, od dekady wygrywająca wszystkie ważne turnieje i amatorzy z uniwersyteckich akademików, dowodzeni przez Herba Brooksa. Jak w ogóle doszło do takiego spotkania? Przecież idea olimpijska zabraniała występu na igrzyskach profesjonalistom. Radzieccy „stratedzy” sprytnie obeszli ten przepis.
Każdy z reprezentantów był zatrudniany na fikcyjnych etatach w kopalniach, fabrykach lub hutach. Pracodawcy oczywiście nie nakazali swoim „podwładnym” bicia kilofem w ścianę z węgla, albo śrubowania pracowniczych rekordów. Nie. Oni mieli normalnie trenować, grywać swoje mecze i godnie reprezentować Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich. Ku chwale komunizmu oczywiście. Przed igrzyskami legitymowali się dokumentami, z których jasno wynikało, że w hokeja grywają amatorsko. Ot tak, po robocie. Jakież było ich zdziwienie, gdy po końcowej syrenie to amatorzy z USA cieszyli się ze zwycięstwa 4:3. A przecież miało być tak pięknie. Do spotkania z Amerykanami, Sowieci dosłownie wgniatali każdego przeciwnika w lodową taflę. Weźmy chociażby mecz z Japonią. Wynik? 16:0. Holandia, Polska? Odpowiednio 17:4 i 8:1. Nikt normalny nie dawał hokeistom ze Stanów Zjednoczonych szans. Więc jak to możliwe? Przyczyny porażki Sbornej tkwiły w doskonałej taktyce gospodarzy igrzysk, a także w znakomitej postawie Jima Craiga – bramkarza reprezentacji USA, który obronił 36 strzałów! Po tym meczu podopieczni Brooksa dostali wiatru w żagle i zdobyli złoty medal. Trafili też na czołówki gazet, na szczyty rankingów popularności i podpisywali zawodowe kontrakty z klubami NHL. A ich rywale? Wrócili do kraju bez medalu. Musieli także udać się na Kreml, gdzie „przywitał” ich Leonid Breżniew…
Josef Bradl: zakochany w nartach i Hitlerze
Czciciel nazistowskiej ideologii, pierwszy człowiek, który przekroczył granicę 100 metrów, mistrz świata z Zakopanego (1939). O kim mowa? O Josefie Bradlu. Urodzony w 1918 roku austriacki skoczek jest też pierwszym zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni. Uczynił to 11 stycznia 1953 roku. Drugiego w klasyfikacji generalnej Halvora Næsa z Norwegii wyprzedził o 1,1 punktu. Trzy lata po tym sukcesie zakończył swoją – ponad dwudziestoletnią – karierę i objął stanowisko trenera reprezentacji Austrii.
Wojciech Fortuna w swojej biografii „Skok do piekła” wspominał, że kiedy Polacy przyjeżdżali do Mühlbach, do ośrodka, którego Bradl właścicielem, ten chwalił się telegramem z gratulacjami od Hitlera, a także pokazywał portret swojego wodza, który „zdobił” jedną ze ścian jego gabinetu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że było to prawie 30 lat po wojnie…
Josef Bradl zmarł w 1982 roku. Do ostatnich dni nie wyparł się swoich przekonań.