Myli się ten, kto myśli, że to Andrzej Gołota był pierwszym Polakiem, któremu dane było walczyć o tytuł najlepszego ciężkiego. Ponad sto lat temu, 16 października 1909 roku, Stanley Ketchel (Stanisław Kiecal), syn polskich emigrantów – Jana i Julii ze wsi Sulmierzyce – stanął naprzeciw Jacka Johnsona.
Nie ma w tym nic dziwnego, no może poza faktem, że Stanley Ketchel (tak nazywali go Amerykanie) był bokserem wagi średniej. Mierzył 173 centymetry wzrostu i ważył nieco ponad 77 kilogramów. Jego przeciwnik, król wagi ciężkiej był wyższy o 14 centymetrów i cięższy o 16 kilogramów! Dlaczego doszło do takiej walki? Po pierwsze Kiecal naprawdę potrafił walczyć. W swoim limicie wagowym nie miał sobie równych, a po drugie Johnson był czarnoskóry. Dla rasistowsko nastawionych obywateli USA był to policzek. Musieli znaleźć „nadzieję białych„. Tyle, że w wyższych kategoriach wagowych nikt nie podołałby mistrzowi świata. Polski emigrant miał jednak coś, co mogło przechylić szalę na jego korzyść i na korzyść białej rasy oczywiście. Był niesamowicie, piekielnie wręcz mocny w ofensywie. Zadawał mocne i szybkie kombinacje, czym zwalał swoich oponentów z nóg. W tym upatrywano jego szansy.
Sama walka, zakontraktowana na 25 rund mogła się podobać. Oto biblijny Dawid (Ketchel) lał większego i silniejszego Goliata (Johnson). Ba! W 12 rundzie posłał mistrza wagi ciężkiej na deski! Nie zachował jednak koncentracji i gdy tylko ruszył w stronę wstającego Johnsona otrzymał potężny cios. Stracił przytomność i przegrał. Wraz z nim, na deskach poległa rasa białych panów, którzy śnili o mistrzostwie wagi ciężkiej.
Po pojedynku mówiono, że zęby Stanley’a wbiły się w rękawice czarnoskórego obrońcy tytułu. On sam zaś przyznał, że nikt nigdy tak mocno go nie uderzył…